rozdział 21

5.1K 263 101
                                    


Gabriel

Spotkanie odbywało się na wybrzeżu w jednym z naszych hangarów. Wszyscy moi ludzie, którzy byli dyspozycyjni, zjechali się na miejsce. Po ilości aut stwierdziłem, że było ich mnóstwo i zostali zmobilizowali. Cieszyła mnie ta odpowiedzialność.

Zaparkowałem dość gwałtownie, dalej czując adrenalinę po szybkiej jeździe. Palce bolały od zaciska ich na kierownicy. Potrzebowałem ryzyka, które gasiło złość na brata. Cała sytuacja mocno mnie przytłoczyła i chociaż Liliana czuła się dobrze, a Allison była bezpieczna, dalej wiele sobie wyrzucałem. Wysiadłem z samochodu zły i trzasnąłem drzwiami, wiedząc, że nic nie pomoże mi się uspokoić. Obok mnie pojawiła się obstawa, a kilka metrów dalej zaparkował Douglas. Przyjaciel wysiadł i skinął głową.

Weszliśmy do hangaru, w którym panował nieprzyjemny gwar. Miałem duży oddział i dopiero teraz realnie zdałem sobie z tego sprawę. Kilkakrotnie uczestniczyłem w takich spotkaniach, gdy organizował je mój ojciec, ale wobec ostatnich wydarzeń powiększyliśmy liczbę żołnierzy.

– Cieszę się, że potraktowaliście moje wezwanie poważnie. Bo to poważne spotkanie – zacząłem, stając na podeście, a wtedy rozmowy ucichły. – Minął miesiąc od kiedy mój brat drugi raz zdradził rodzinę i to, co się z nim stanie, będzie dla was nauczką. Ale nie tylko on mnie zawiódł.

Urwałem i odwróciłem się w prawo. Dziesięć metrów dalej leżały na ziemi cztery, drewniane trumny. Zwykłe, niczym się nie wyróżniające.

– Ci czterej mężczyźni wczoraj postanowili wystąpić przeciwko nam. Ukradli broń i umówili się na spotkanie, chcąc sprzedać ją o wiele drożej. Stały numer. Prześwietliliśmy ich i okazało się, że oddają dragi za pół darmo, uważając, że mają do nich prawo. Cóż, narkotyki to towar, a właścicielem towaru jestem ja. Chyba, że coś mi umknęło, ale... nie. Nie wydaje mi się. – Potarłem nasadę nosa i odwróciłem się do tłumu. – Jak widzicie, nie byłem łaskawy i nie będę. Oni stracili życie, a ich rodziny ochronę. Dodam, że każdy z nas ma jakiś wrogów, prawda? Bez ochrony stajecie się łatwi. Każda zdrada, czyli działanie poza moimi plecami, złamanie reguł, oszustwo... mógłbym tak długo wymijać, będzie karane. Mam nadzieję, że to jasne. Ci czterej mężczyźni umierali w mękach, bo kulka w łeb byłaby przyjemnością. Uwierzcie mi, jestem bardzo kreatywny.

Wiedzieli to. Znałem ludzkie ciało lepiej niż ktokolwiek w mafii. Znałem słabe punkty i te, w które warto uderzyć, by sprawić, jak najwięcej bólu.

– Jesteście wobec mnie lojalni? – spytałem głośno, poprawiając mankiet czarnej koszuli i wyprostowałem się.

– Tak, szefie.

Skinąłem głową, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

– Może wydawało wam się, że mój ojciec trzyma was krócej i że ze mną dacie radę pogrywać...

– Nie jesteś za młody, by uważać, że jesteś lepszy od ojca? On nam przewodził latami i był dobrym szefem – przerwał mi ktoś.

Spojrzałem w stronę tłumy, unosząc brew. Żołnierze rozstąpili się i okazali mi podszefa z Filadelfii. Frank Burton miał pięćdziesiąt cztery lata, dwie córki do wydania za mąż i stałą pozycję w naszej mafii.

– Przerwałeś mi – powiedziałem zdumiony. – Matka nie nauczyła cię, że nie przerywa się innym? Bo moja wielu rzeczy mnie nauczyła, w tym kultury.

– Mógłbym być twoim ojcem, więc może mnie nie pouczaj.

– Na szczęście nie jesteś. – Sięgnąłem do marynarki i wyjąłem telefon. Wybrałem numer do Damiano, mojego nowego, najlepszego egzekutora, którego z przyjemnością szkolił sam Douglas. Teraz chłopak miał okazję się wykazać.

Mirror: odbicie prawdy. Tom 2|| Amerykańska mafia {Rodzina Cardin}✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz