XXIV

807 51 21
                                    

Wciąż leżałem obok Louisa, na jego łóżku, kiedy drzwi się zamknęły a Fizzie w końcu zaczęła się do nas zbliżać. 

Louis Tomlinson 

Teraz

- Eemmm, no to ja zostawię was na chwilkę - Harry powiedział cicho z drugiego końca pokoju, bo już zmierzał do białych szpitalnych drzwi.

Pokiwałem mu głową i obróciłem się do Fizzy, która wciąż stała w kłopotliwym dystansie od mojego łóżka. Była odrobinę blada i zdecydowanie bardzo zmęczona, ale nade wszystko zła albo smutna, nie umiałem do końca określić.

Po kilku sekundach ciszy, oczyściła swoje gardło, dając mi do zrozumienia 'Nie masz zamiaru się odezwać?'.

Więc w odpowiedzi, zdecydowałem się na:

- Co tam? 

Nie mam pojęcia, dlaczego to było jedyną rzeczą jaka przyszła mi do głowy. Ze wszystkich rzeczy, jakie mogłem powiedzieć, wybrałem oschłe 'Co tam?'. 

- Mówisz serio, Louis? - powiedziała, definitywnie zdenerwowana i w końcu się ze mną zmierzyła. 

Obserwowałem ją, gdy pewnym krokiem zmierzała do mojego łóżka. Usiadła na jego końcu, tam gdzie znajdowały się moje stopy. Szukając jakiegoś punku zaczepienia, wpatrywałem się głęboko w oczy trzynastolatki a ona robiła dokładnie to samo z wyrazem czystego smutku. To sprawiało, że naprawdę miałem ochotę ją przytulić, ale Fizzy nigdy nie była typem osoby, która lubiła uściski, a jak się wydawało, już zwłaszcza w tej chwili. 

Wtedy zupełnie niespodziewanie, poczułem siłę zdecydowanego ciosu małej pięści, wymierzonego w mój brzuch. Bezdyskusyjnie chciała żeby mnie to bolało, ale chyba nie aż tak.

Zakaszlałem z zaskoczenia i spojrzałem na nią z nawet większym szokiem.

- Za co to było? - zapytałem poniesionym głosem, bo poczułem gniew spływający po mnie. 

- Jak mogłeś to zrobić, Louis? - usłyszałem jak głos młodej dziewczyny się załamał, kiedy zadała mi to pytanie. Prawdopodobnie bała się zapytać. - Znowu - dodała szeptem.

- Jak mogłeś mnie zostawić? Jak mogłeś zostawić nas? - wykrzyczała, niemal histerycznie, gdy cała fala łez pojawiła się na jej zaróżowionych policzkach.

- Shhhh, Fiz. Hej, nie zostawiłem cię. Spójrz, jestem tutaj. Siedzisz tuż koło mnie. Nie zostawiłem cię, nigdy bym nie mógł - próbowałem pocieszyć załamaną dziewczynę, ale prawda jest taka, że sam zaczynałem panikować.

- Gówno prawda! Gdyby Harry cię nie znalazł, nie byłoby cię tutaj i dobrze o tym wiesz, do cholery! - odkrzyknęła.

Nie wiedziałem co powiedzieć, tylko to, że miała rację. Jeśli Harry'ego nie byłoby tam, mnie nie byłoby tutaj.

Pojedyncza łza znalazła ujście z mojego prawego oka, gdy głośno westchnąłem.

- Przepraszam, tak bardzo mi przykro - powtarzałem w kółko, ściszonym głosem.

Nie odważyłem spojrzeć jej w oczy, bo wiedziałem, że to tylko bardziej mnie załamie.

- Ja po prostu... byłam przerażona, Louis, ja... nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Zawsze czułam, że jesteś jedyną osoba na tej przeklętej planecie, która chociaż troszeczkę mnie rozumiała. Potrzebuję tutaj swojego starszego brata, potrzebuję cię tutaj - wyznała, tym razem ociekającym słodyczą tonem.

Czułem jak jej duże niebieskie oczy świdrują czubek mojej zawieszonej głowy. Zdecydowałem się ponieść na nią wzrok, by sprawdzić, czy miałem rację, ale od razu tego pożałowałem. Widok samotnej dziewczynki, która spoglądała na mnie z rozpaczą, zabijał mnie.

- Szczerze, Fiz. Nie mam pojęcia dlaczego to robię albo nie potrafię przestać. Oglądanie co znowu zrobiłem tobie, mamie, tacie i wszystkim innym, mnie zabija - zacząłem wyznawać pierwsze myśli, jakie pojawiały się w mojej głowie.

- Boję się. Kurewsko się boję was stracić i dlatego nie mogę uwierzyć, że po raz kolejny pozwoliłem się temu wydarzyć. Po ostatnim razie, obiecałem sobie, że to się więcej nie stanie. Że już nigdy nie pozwolę swojemu umysłowi przejąć pełnej kontroli nad swoim ciałem, ale w tym problem, Fiz: nie dotrzymuję obietnic. Jestem chory, nigdy tego nie powiedziałem na głos, nigdy się nie odważyłem tego przyznać, ale jestem. I to mnie zabija, Fizzy. To mnie zabija - kolejna łza spłynęła po mojej twarzy, słyszałem jak mój głos drży.

Czułem się winny, że wypowiadałem takie zdania, rozmawiając ze swoją młodszą siostrą. To nie ona powinna być tą, która to wszystko słyszy. Czułem się winny, obarczając tą młodą dziewczynkę wszystkimi moimi problemami, gdy niestety, ona już miała wystarczająco swoich problemów.

Ale znowu, czułem się tak samo jak Felicite właśnie opisała. W pewien sposób, zawsze czułem, że była jedyną osobą, która naprawdę mnie rozumiała. To nie oznaczało, że rozmawialiśmy przez cały czas, tak jak z Lottie. Nie, z całego mojego rodzeństwa, to z Fizzy gadałem najmniej. Ale między nami zawsze było najgłębsze połączenie. 

Bez mówienia nawet słowa, wspięła się na szczyt mojego szpitalnego łóżka. Patrzała mi w oczy przez jakieś pięć sekund, zanim starła moje zły swoim rękawem, jedna po drugiej. Nie pamiętałem już, kiedy ostatnio Fizzy okazała jakąkolwiek formę fizycznego kontaktu, ale Boże. Tęskniłem za tym.

Gdy wszystkie moje łzy zniknęły, zmusiłem się do drobnego uśmiechu. Wtedy mnie przytuliła, to był długi i ciepły uścisk. I nie zdając sobie z tego sprawy wcześniej, uświadomiłem sobie, że dokładnie tego potrzebowałem w tym momencie. 

Mogłem poczuć jej powolny ciepły oddech na swojej szyi, kiedy odwzajemniłem uścisk i zamknąłem oczy.

- Jeżeli się gorzej poczujesz, kiedykolwiek. Proszę, przyjdź do mojego pokoju. Nie mogę obiecać, że dam ci dobrą radę albo że w ogóle będę coś mówić, ale wtedy przynajmniej będę wiedzieć, że coś cię trapi. Proszę, mógłbyś to dla mnie zrobić? Będziemy mogli po prostu usiąść i popłakać nad tragedią jaką jest nasze życie, ale będziemy razem, okej? - zapytała, prostując się. 

Przytaknąłem i posłałem jej kolejny uśmiech, ten już nie był wymuszony. Niespodziewanie wyciągnęła w moją stronę swój mały palec. Przez chwilę nie wiedziałem, co powinienem z tym zrobić, ale sobie przypomniałem: kiedy byliśmy mali, zawsze przysięgaliśmy sobie na mały palec. Zupełnie o tym zapomniałem, ale jak widać Fizzy nie. 

Również wystawiłem swój paluszek (który był jakieś dwa razy większy od jej palca, co wyglądało całkiem śmiesznie) i splątaliśmy je, trzymając tak przez jakąś minutę. 

- Powinnam już iść. Mama i tata pewnie na mnie czekają a ty powinieneś się pożegnać ze swoim kochasiem - zachichotała, wstając z łóżka. 

Odwzajemniłem śmiech.

Zanim moja siostrzyczka zamknęła za sobą drzwi, odezwała się jeszcze raz:

- Oh a tak w temacie twojego kochasia: jest fajny. Lubię go, tak tylko chciałam ci dać znać, że macie moje poparcie.

- Dobrze wiedzieć - zaśmiałem się a ona zamknęła drzwi. 

~~~

Fizzy :( 

Chyba uderzyła mnie ta scena bardziej niż powinna, bo jakaś moja część się utożsamia z Felicite. 

Tak czy inaczej...

Miłego dnia/nocy kochani <333

Devotion I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz