4

457 48 35
                                    

Przeszukaliśmy chyba wszystkie możliwe miejsca, a klucza nie można było znaleźć, jakby zapadł się pod ziemię. Właściwie to myślałam, że ktoś go ze sobą zabrał i już nigdy go nie znajdziemy. Dosłownie ostatnia nadzieja leżała w parku niedaleko domu Chifuyu. Zadzwoniliśmy do niego, z racji, że park ten był dość spory, a dodatkowa para rąk zawsze się przyda.

- Tak właściwie, to dlaczego w ogóle zaczęłaś się spotykać z tym dupkiem? - Baji chyba chciał po prostu zabić ciszę między nami. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, może raczej moja introwertyczna dupa nie umiała w ludzi. Jakkolwiek by nie było, widoczne jest, jak bardzo nasze rozmowy były wymuszone.

- Szczerze? Już nawet nie pamiętam.  Kiedy o nim myślę, mogę przypomnieć sobie tylko nieprzyjemne wspomnienia.

- Cóż, skoro tak. - westchnął. Chyba cisza między nami serio była cholernie niezręczna. - Musisz być silna mentalnie, skoro nie poszłaś na policje tylko do mnie, co?

- Obyśmy miał rację. - odpowiedziałam szybko i zamyśliłam się całkowicie nad jego słowami. W jego oczach byłam jakkolwiek silna? To była chyba jedna z najmilszych rzeczy, jakie usłyszałam. Poczułam większą chęć przyłożenia się i sprawienia, że utwierdzi się w swoim przekonaniu.

Blondyn nie przychodził naprawdę długo. Zaczęłam się o niego obawiać. Ostatecznie był dość punktualny. Czasem. Rzadko. No dobra, prawie nigdy, ale tym razem to serio trwało nadprogramowe minuty.

Przez tą jego nieobecność czas dłużył się niczym członek Minety po spotkaniu kobiety.

Co za żenujące porównanie. Czemu ja zawsze wpadam na takie rzeczy? Błagam, zamknijcie mnie gdzieś.

- Co jest? Po co miałem przyjść?

Usłyszeliśmy głos naszego przyjaciela i momentalnie odwróciliśmy się w jego kierunku. Szedł powoli, przeciągał się jak kot i ziewał, widocznie zmęczony. To by wyjaśniało, czemu spóźnił się godzinę.

- Nie śpieszyło Ci się, co? - Baji zakpił z jego zdezorientowanej miny.  Ciekawe, czy w ogóle zdawał sobie sprawę, która jest godzina. Sądząc po jego zachowaniu - nie. Właściwie wyglądał nawet uroczo z zaspanymi oczami. Bardzo.

Od jakiegoś czasu zaczęłam tak o nim myśleć - że to, co robi, jest urocze. Chyba zaczął mi się podobać jakiś miesiąc temu. Zawsze, kiedy go widziałam, czułam takie miłe ciepło, rozchodzące się po całym ciele i koniecznie chciałam zwrócić na siebie jego uwagę.

Co prawda nie byłam pewna tych uczuć, ale na ten moment i tak nie miałam szans z nim być. Miałam w końcu chłopaka. Choć miałam nadzieję, że niedługo przestanę z nim chodzić.

- Dobra, zaczynamy poszukiwania kluczyka. Ja sprawdzę tam, a ty zobacz może... - zaczęłam, chcąc odwrócić myśli od niespełnionej, być może miłości. Nie dopowiedziałam jednak zdania, bo przyjaciel mi przerwał.

- Poszukiwania czego? - jego niebieskie oczy przepełniły się niezrozumieniem.

- No kluczyka do kajdanek. - potrząsnęłam rękom, przypominając mu o metalu, łączącym mnie z brunetem, który widząc jego minę, dławił się ze śmiechu.

- Ooooo, o tym mówisz? - blondyn wyciągnął z kieszeni naszą zgubę jakby nigdy nic. - Wczoraj wziąłem go przypadkiem, kiedy się żegnaliśmy.

No i zapadła cisza. Cisza, w której oboje z ciemnookim ryliśmy dziurę na wylot w twarzy stojącego naprzeciw chłopaka. Nic, tylko walnąć się w czoło, a potem jego w... ekhem, nieważne.

On nawet nie zauważył naszej cichej furii, tylko łaskawie włożył kluczyk na jego miejsce i przekręcił, uwalniając nas. Dosłownie nie ogarnął, jak jesteśmy wściekli. Tak po prostu.

- Dzięki Chifuyu, ale wiesz... - odezwał się Baji. No po jego oczach było widać, jaki jest zły. Ale cóż, widoczne nie każdy był w stanie to pojąć.

- No?

- Jesteś trupem. - powiedział, strzelając kośćmi, gotowy, żeby rzucić się na chłopca o błękitnych oczach.

Nagle Chifuyu jakby olśniło, bo wrzasnął i zaczął biec. Brunet oczywiście podążył za nim i tyle ich widziałam. Zostałam sama. Całe szczęście, że wcześniej pozbyliśmy się kajdanek. Teraz leżały na ziemi jak nic nieznaczący kawałek metalu.

Trochę szkoda.

Mimo wszystko to ten "nieznaczący" kawałek metalu przyczynił się do mojej nadziei na zemstę. No i moooooże na pogłębienie relacji z Matsuno. Nieżebym robiła sobie nadzieję, ale wciąż nie wiem, póki nie spróbuję. W końcu sam Sofokles stwierdził, że głupotą jest bać się nieznanego.

Jako że wstąpił we mnie jakiś sentyment, postanowiłam zabrać je do siebie. Nie, to nie tak, że mam już cały garaż zawalony podobnymi "pamiątkami". Wcale. Przecież jak się te graty przestawi, to co nieco się jeszcze zmieści.

Tak czy inaczej, postanowiłam, że czas najwyższy wracać i tłumaczyć, czemu nie było mnie w nocy. Już gotowałam się na niezłą burzę w domu. I oczywiście słowa rodziców jak bardzo się to oni nie martwili. Jak mój chłopak bił mnie na ich oczach, to jakoś nie byli na tyle zmartwieni, żeby mu przerwać.
Mniejsza, raz się to zdarzyło, więc nie mogę ich przez to skreślać. Chyba.

Idąc przez ten park, zawsze mam podobne myśli. To znaczy zastanawiam się, czy to, co robię wogóle ma sens i tak dalej. W końcu jakoś nigdy nie czułam zbyt wielkiego przywiązania do tego miejsca. Możliwe, że gdzie indziej byłoby mi dużo lepiej i w ogóle. Zawsze mijam to samo drzewo, tę samą fontannę, tego samego Takemichi'ego...

Zaraz, co? Takemichi?

Stanęłam na chwilę, żeby się upewnić. Rzeczywiście na placu, niedaleko mnie, siedział dobrze mi znany blondyn. Znaczy kiedyś dobrze mi znany, bo miałam wrażenie, że ostatnimi czasy zachowuje się inaczej. Ale pewnie to tylko takie moje wrażenia. Nic istotnego.

- Heeej, Takemichiii! - wrzasnęłam z drugiego końca parku i podbiegłam do niego. On tylko podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Nie przywitał się ani nic, tylko spojrzał, na miejsce, gdzie stałam przed chwilą. Zamarł.

Obróciłam się i mnie również zamurowało. Miałam wrażenie jakby cały świat zaczął wirować, poczułam jak jedzenie podchodzi mi do gardła. Jednocześnie nie mogłam uwierzyć, jakie miałam szczęście, że zobaczyłam blondyna, zanim to się stało.

Dokładnie tam, gdzie jeszcze chwilę temu stałam, uderzył wielki tir, który bez wątpienia by mnie zmiażdżył. Cudem uniknęłam śmierci. Na te myśl, nogi zrobiły mi się jak z waty i upadłam na kolana.

Usłyszałam, jak Hanagaki szepcze do siebie "A no tak, tamtego dnia zginęła też [T/n] [T/i]...". Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Nie. Chciałam się przesłyszeć, bo to, co powiedział, było wręcz upiorne.

- Co takiego? - wbiłam w niego wzrok, czego on nie zauważył przez łzy, ściekające strumieniami po jego policzkach. - Jak to zginęłam? Miałam zginąć? Zaplanowałeś to?

Zero odpowiedzi.

- No, gadaj Takemichi! - wtedy to zaczęłam się serio bać. Niby taki nieudacznik, ale jakby o tym pomyśleć, nawet on potrafiłby takie coś zorganizować. Teoretycznie.

On gapił się tylko bezwiednie na tamto miejsce, jakby dalej nie docierało do niego, że takie dupne coś walnęło w budynek i że ja mogłam tam być. Dopiero po jakimś czasie uśmiechał się z ulgą i obrócił głowę w moją stronę. Oczywiście nadal płakał.

- Hej, [T/i] - chan, wierzysz może w podróż w czasie?
---
1088 słów

HEEEEEJ! No dawno nie było rozdziału. Tak fest dawno. Powód taki sam, jak ostatnio - brak czasu. W sumie nie zapowiada się też, żebym w najbliższym czasie miała go więcej, ale mimo wszystko postaram się następny rozdział napisać szybciej. No mam nadzieję, że się uda.

Sorki za wszystkie błędy (w tym rozdziale pewnie było ich więcej), ale wstawiam to na szybko, więc nie sprawdzałam dokładnie tekstu i wyszło, jak wyszło.

Mam nadzieję, że nie było najgorzej. I że nie ma jakiś nieścisłości fabularnych -__-

Dzięki za przeczytanie i miłego tygodnia ♡︎

Baji x Reader |Chcę Walczyć...| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz