P. II / KRÓLEWSKA ŚWITA EI

607 64 5
                                    

Aether wciąż był nieco rozbity. Patrząc na tych radosnych ludzi, którzy zwyczajnie chcieli się bawić, którzy zwyczajnie chcieli spędzić czas ze swoimi bliskimi z jednej strony się cieszył. Cieszył się ich szczęściem, ich nieświadomością. O ileż prostsze musiało być takie życie. O ile łatwiej musiało się żyć w ten banalny, ale sprawiedliwy sposób. Wstając rano, widząc swoją rodzinę u swojego boku, uczciwie pracując w miejscu, gdzie nie trzeba było kłaść na szali własnego życia co pięć sekund i wracając wieczorem do tego pełnego ciepła i miłości miejsca, które nazywano domem. Aether nie pamiętał, jakie to uczucie. Posiadać dom. Nie konkretne, fizyczne miejsce nawet, choć i to byłoby miłe, ale ludzi, do których chce się wracać co wieczór. Ludzi, którzy kochaliby się bez zastrzeżeń, którzy martwiliby się, gdyby ktoś wracał później, niż powinien. Ludzi, którym po prostu na sobie nawzajem zależało. Ba, Aetherowi nie potrzebni byli nawet ludzie w liczbie mnogiej. Wystarczyłaby jedna osoba, której mógłby zaufać. Z którą mógłby podróżować i dzielić się wszystkimi zmartwieniami i radościami. Z całego serca pragnął, by tą osobą była Lumine. By mogli odzyskać relację, którą utracili, gdy Nieznany Bóg rozdzielił ich tak okrutnie. Z każdym mijającym dniem Aether tracił na to jednak nadzieję. Jak mógłby nie, skoro ostatni raz, gdy widział siostrę, odeszła ona z Zakonem Otchłani, który zdawał się ją szanować i słuchać jej rozkazów. Traveler nie miał bladego pojęcia, jak zareaguje, gdy znowu zobaczy bliźniaczkę. I czy w trakcie ich podróży nie wydarzyło się przypadkiem zbyt wiele, by byli w stanie powrócić do dawnej relacji.

I jasne, Aether niby miał Paimon. Nigdy tak naprawdę nie podróżował sam. Ale Paoimon nie była takim towarzyszem podróży, jakiego pragnąłby chłopak. Oczywiście, miała swoje zalety. Była gadatliwa i potrafiła go rozbawić, ale bardzo często gadała też, co jej ślina na język przyniosła, co miało tendencję do pakowania ich w najróżniejsze sytuacje. Tylko, że Paimon miała mentalność dziecka. Świadomość jej obecności była miła, ale na tym się kończyło. Nie miała jak pomóc mu w walce. Nie mogła fizycznie zabezpieczać jego pleców, gdy twarzą stał naprzeciw kolejnego niebezpieczeństwa. Nie byłaby też dobrą powierniczką, a sam Aether nawet źle by się czuł zrzucając na jej barki ciężar swoich rozmyślań i problemów. Zwyczajnie miał wrażenie, że ich relacja utrzyma się do tego momentu, do którego nie będą musieli na sobie nawzajem zbytnio polegać. Że trzymają się razem tylko dlatego, że jest to nieobarczone żadnymi wymaganiami czy konsekwencjami. I fakt, że Paimon dosłownie znikała z przestrzeni w tej samej sekundzie, gdy pojawiali się przeciwnicy, tylko go w tym myśleniu utwierdzał. Jasne, Paimon czasem się o niego martwiła. Czasami jego rany ją przerażały, czasami chciała odlecieć żeby wezwać pomoc. Ale Aetherowi w ich relacji wciąż czegoś brakowało. Wciąż nie potrafiłby nazwać jej przyjaciółką. Towarzyszką podróży owszem, ale niczym więcej. No i nie zliczyłby ile razy niewielka istota spanikowała i przypadkiem zepchnęła go ze zbocza góry, co nie raz kończyło się poważnymi ranami.

Dlatego dusza Aethera była rozdarta i sam nie wiedział, czy podróżowanie mu w tym pomaga, czy dodatkowo przeszkadza. Bo z jednej strony chłopak chciał odzyskać siostrę, ale z drugiej martwił się, że oddalili się od siebie zbyt bardzo. Z jednej strony miał towarzysza podróży, ale z drugiej było to dla niego zupełnie niewystarczające. Jednego był tylko pewien. Chciał przestać walczyć. Chciał móc zwiedzić nowe krainy bez martwienia się o konieczność chronienia ludzi. Chciał móc przejść traktem bez napotkania chociaż jednej osoby, która czegoś by od niego potrzebowała. Był zmęczony walką, był zmęczony ciągłymi ranami i przede wszystkim był cholernie zmęczony tym, że najwidoczniej tak Archonowie, jak i zwyczajni mieszkańcy tego świata, nie mieli najmniejszego problemu z rzucaniem go w najróżniejsze zadania do wykonania, ale gdy przychodziło do zapłaty, do pomocy w odnalezieniu jego siostry, wszyscy nabierali wody w usta. I jasne, Aether nie winił ludzi. Były małe szanse, że ktoś realnie spotkał Lumine. Ale bogowie? Archoni? Z ich nieskończoną wiedzą i całym tym czasem, który przeżyli? Z całą tą mocą, którą posiadali? Istoty, które potrafiły zetrzeć kraj z powierzchni ziemi tylko dlatego, że się zirytowali, doradzali mu wieszanie plakatów. W ten transakcji nic nie wydawało się Aetherowi uczciwe i niezależnie od jego dobrego serca, zwyczajnie nie potrafił pozbyć się pewnego posmaku goryczy, który czuł w ustach za każdym razem, gdy kolejna osoba odsyłała go po dodrukowane plakaty.

Genshin Impact - Call Me By Your NameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz