P. XIV / ZRUJNOWANA CHATKA

143 12 0
                                    

Aether wpadł w swoją standardową rutynę na parę dni. Od rana starał się wykonywać zadania, które pozostawili dla niego ludzie u Katheryn, później pakował tobołek i ruszał by odkryć tereny, których jeszcze nie dane było mu zobaczyć. Przez chwilę chciał trzymać się głównych szlaków. Unikać walk na tyle, na ile było to możliwe. Jasne, gdy dawano mu znać, że w danej wiosce obecnie urzędują opętani klątwą samurajowie, złoczyńcy, rabusie czy wysłannicy Fatui, brał na siebie zadanie pozbycia się ich i uwolnienia ludzi spod jarzma, pod którym nigdy nie powinni się znaleźć. Przed którym powinna ochronić ich własna Archonka. Bo to zadaniem bogów miało być upewnienie się, że wielbiący ich lud ma możliwość rozkwitu i rozwoju w najkorzystniejszy sposób w najbezpieczniejszych środowiskach, a nie przypadkowego podróżnika.

Traveller miał się za ateistę. Co mogłoby być śmiesznym biorąc pod uwagę jak wielu Archonów spotkał. W jego oczach było jednak raczej przykre. On sam żałował, że nie jest w stanie uwierzyć, w któregokolwiek z nich. Jasne, spotkał ich tylko troje w trakcie swojej wielomiesięcznej przygody w tym świecie. I może gdyby panteon Archonów liczył sobie setki - mógłby tę trójkę potraktować jako wyjątek od reguły. Sprawa miała się zupełnie inaczej, gdy był świadom, że Tevyat wielbił jedynie siedmioro istot podobnych bogom. Więc zachowanie trójki z nich nie było marginesem błędu, ale dość jednoznacznym obrazem dla całości. 

Być może była to kwestia tego, że tak naprawdę nikt w Tevyacie tak naprawdę go nie znał. Że nie mogli przewidzieć jego prawdziwych intencji, nie znali zakresu jego siły i nie powinni zostawiać w jego rękach swoich sekretów. Bo jasne, Aether był otwarty, przyjazny i zawsze chętny do pomocy, ale to, że akurat taki podróżnik trafił do Tevyatu było czystym przypadkiem. W jego miejsce mógł pojawić się ktoś, kto wykorzystałby słabości, które ukazywali mu Archoni. I naiwna wiara w to, że każdy zawsze ruszy ratować czyjś bajzel zwyczajnie zdaniem Travellera istotom niemalże boskim zwyczajnie nie przystawała. Dlatego Aether nie potrafił w nich uwierzyć. Jasne, nie wątpił w ich siłę czy możliwości. Nie podważał ich historii. Miał o nich swoje opinie, ale nigdy ich nie podważał ani im nie umniejszał. Nie dorzucał dodatkowego ciężaru na ich barki.

Spytany nie zamierzał udawać, że wszystko Archonom wychodziło świetnie. Nie zamierzał stawać się kłamcą tylko po to by nie skrzywdzić czyjegoś ego. Zawsze ograniczał się jednak do komentowania faktów i zdarzeń, a nie czyichś starań. Bo jeśli bóstwo nie miało wystarczająco siły by czegoś dopilnować to nie jego miejscem było wytknięcie mu tego. A jeśli bóstwo daną siłę posiadało, ale zwyczajnie nie dbało o własnych poddanych na tyle, by tej siły użyć, to Aether nie widział sensu w prowadzeniu jakkolwiek cywilizowanej rozmowy z taką istotą.

Traveller widział jednak zgorzknienie, które wgryzało się w skrawki jego świadomości. Widział jak bardzo pojawienie się w Tevyacie go powoli zmieniało. Sprawiało, że stawał się obojętny i że dobroć widział jako walutę wymienną, a nie podstawową cechę działającego społeczeństwa. Aether nie pamiętał praktycznie niczego sprzed podbudki w tym nowym, nieznanym mu wtedy jeszcze zupełnie świecie, ale miał wrażenie, że tam, skąd pochodził, życzliwość i chęć pomocy była codziennością do tego stopnia, że nie było nawet sposobów do jej nadużycia. Chęć istot do wzajemnego wsparcia się i udzielenia pomocy zawsze była tak wszechstronna, że ciężar całego zadania nigdy nie lądował na barkach jednej osoby. Tevyat nie działał na takich samych zasadach. W Tevyacie Aether spotkał ogrom niesamowitych, odstających od tłumu ludzi i nie zamierzał temu nigdy zaprzeczać. Spotkał też ogrom słabszych osób, które z największą przyjemnością zrzucały na niego nawet najbardziej błahe zadania.

I to tak niesamowicie mocno kłóciło się z cechami, które wyryte były w sercu wszystkich wartości moralnych Aethera. Bo wychowano go tak, że nigdy nie należało patrzeć na nikogo z góry. Wychowano go tak, że bezinteresowna pomoc jest najpiękniejszym darem jaki ofiarowujący może otrzymać. Wychowano go tak by zawsze z uśmiechem podawać dłoń każdemu, kto się przewrócił, ale by jednocześnie nie bać się stanąć naprzeciw kogoś, kto ma tej władzy trochę więcej. Tylko Traveller miał wrażenie, że taka utopia mogła istnieć jedynie w momencie, w którym ludzie byli w stanie osiągać najwyższy stopień swojej wrodzonej ludzkości. Gdy wszelkim sytuacjom przewodziła prawda i szczere chęci. Może to właśnie dlatego Aether nie mógł powstrzymać się od nieco krzywego patrzenia na kogoś, kto wykorzystywał jego pomoc nie z prawdziwej potrzeby, ale czystego lenistwa. I może też dlatego Traveller tak bardzo upodobał sobie towarzystwo pewnego Yakshy.

Genshin Impact - Call Me By Your NameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz