Rozdział 7 - POŻOGA. Część I: Złość

440 23 30
                                    


Kochałem tylko raz

I nigdy więcej

Jeden jedyny raz

Pękło mi serce

25 czerwca 1977 roku

Ojciec dużo pracuje. Jak zawsze. Praktycznie nie wychodzi z gabinetu, poza posiłkami i różnymi spotkaniami. Matka czyta, pisze listy i przegląda gazety. W zasadzie nie mam pojęcia, jakim cudem jest w stanie znaleźć sobie zajęcie w tym domu. Wydaje się pusty, zbyt duży dla trzech osób. Albo to ja za bardzo przyzwyczaiłem się do hogwradzkich dormitoriów. Przeglądam księgi o transmutacji, które zebrała dla mnie matka. Czasem siada przy mnie w salonie i patrzy na mnie dumna. Chyba powinienem się z tego cieszyć, zawsze chciałem, by tak na mnie patrzyła, ale nie do końca potrafię. To straciło cały swój urok. Bella milczy. Nie dostałem żadnego sygnału, że Czarny Pan mógłby życzyć sobie mnie zobaczyć. Co rano szukam artykułów o nowych atakach, ale panuje cisza.

29 czerwca 1977 roku

Evan w liście wspomniał, że zorganizował rodzinny zjazd, który odbywa się w ich rezydencji co roku. Chyba urządzał go również w zeszłym roku, ale nie pamiętam, żeby o tym pisał. Może byłem zbytnio pochłonięty napiętą sytuacją w domu. Albo mówił o tym w jednym z wielu zeszłowakacyjnych listów, których nawet nie otworzyłem. Jego ojciec stoczył się i wygląda na to, że to Evan przejął wszystkie jego obowiązki, które był w stanie wziąć na siebie. Jak dla mnie jego ojciec równie dobrze mógłby się już zrzec tytułu przywódcy brytyjskiej gałęzi rodu.

31 czerwca 1977 roku

Czasem czuję, jakby tatuaż się poruszał. Wąż wypełzający z czaszki ślizga się pod skórą. Ale przecież tatuaże nie mogą się ruszać, to niemożliwe. Jutro jedziemy do Jude, do Walii. Jestem ciekawy, co takiego dla nas przygotowuje, bo znając Jude, ma pewnie prawie wszystko zaplanowane. Evan w listach twierdzi, iż tak się tam wynudzimy, że w połowie wyjazdu przeniesiemy się do rezydencji Rosierów. Nie powiedziałbym tego Jude, ale zgadzam się z Evanem. Walia nie brzmi jakoś szczególnie zachęcająco i atrakcyjnie.

1 lipca 1977 roku

W Walii jest chłodno i górzyście, aczkolwiek całkiem ładnie. Byłem w domu Jude przed Evanem i chwała za to Merlinowi. Gdyby Evan był chociaż przez chwilę z Jude i jej rodzicami, obawiam się, że zostałby wyrzucony z rezydencji Taliesnów w przeciągu kwadransu. Jeśli kiedykolwiek myślałem, że Jude jest poważna, to myliłem się. W porównaniu do tego, jaka jest przy rodzicach, to jej zachowanie w szkole jest niezwykle rozrywkowe. Państwo Taliesin byli wzorowo chłodni, nieznoszący sprzeciwu, wymagający. Przypominali mi w tym Abraxasa Malfoya, którego miałem nieprzyjemność poznać na jednym z bankietów, albo ślubie Narcyzy. W ich towarzystwie zwyczajnie nie da się nie czuć dyskomfortu i podziwu. Evan przyszedł jakieś pół godziny później i o dziwo chyba nie wywarł złego wrażenia. Chyba po raz pierwszy zobaczyłem w nim przyszłego przywódcę odłamu potężnego rodu. Jude oprowadziła nas po ogromnej rezydencji położonej pośrodku niczego. Wokół przez wiele kilometrów, aż po horyzont, rosła wysoka trawa i kwiaty. Nie licząc oczywiście ogrodu wokół domu, który może nie był równie imponujący i piękny jak róże Rosierów, ale nadal miał swój urok. Przebywając w takich miejscach, zaczynam żałować, że mieszkam w Londynie koło mugoli, a nie w pięknej rezydencji na odludziu. Przynajmniej mógłbym bez przeszkód trenować latanie na miotle koło domu.

Wiara | Regulus Black ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz