prolog

1.4K 60 5
                                    

          Biegłam tak szybko, jak umiałam, mimo że powoli opadałam już z sił. Zadyszkę złapałam już przy pierwszym przebytym kilometrze, jednak dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, że nie mogę się zatrzymać. Przynajmniej nie wtedy, kiedy powoli mnie doganiają. Usłyszałam szum silnika oraz dalekie krzyki ludzi. W panice rozejrzałam się po swoim otoczeniu. Mała mieścina, na oko nie zauważyłam żadnego zimnego. Na moje szczęście, gdyż wystarczy mi tylko jeden wróg na ten moment.

          Mój wzrok przyciąga niewielki budynek, za którym znajdują się opuszczone sklepy. Przebiegam przez całą ulicę napędzana adrenaliną i szybko chowam się za betonową ścianą.

          Swój nóż przyciskam mocno do piersi starając się uspokoić i wyrównać oddech. Racjonalne myślenie jest teraz ostatnią rzeczą, na którą mam siłę, więc prawdopodobnie jedyne co mi zostaje, to modlitwa. Przymykam oczy czując jak drżą mi wargi, jak i praktycznie całe ciało.

          Po chwili zmuszam się do wytężenia swoich wszystkich zmysłów, a w tym wymyślić także jakiś plan ucieczki.

          Nie dam się ponownie schwytać.

          Nie pozwolę odebrać sobie wolności.

          Nie pozwolę im odebrać siebie.

          Trzymam się rozpaczliwie tych trzech zdań analizując rzeczy znajdujące się koło mnie. Po kilku sekundach widzę drabinkę prowadzącą na dach sklepu, o którego ściany teraz się opieram. Wyglądam na drogę i aż wzdrygam się zauważając w oddali wielką ciężarówkę. To oni. Szybko biegnę do metalowych prętów i trzymając nóż w zębach kładę stopy oraz dłonie na wystających elementach. Jestem już prawie na samej górze, kiedy noga osuwa mi się i prawie tracę równowagę, ale w ostatniej chwili udaje mi się ją odzyskać. Łapię się barierki na samej górze i używając resztek sił wyciągam na stabilne podłoże.

          Zmęczona padam na ziemię biorąc głębokie oddechy. Leżę tak chwilę, jednak zaraz zrywam się na równe nogi. Przybliżam się do krawędzi dachu i padam z powrotem na glebę doczołgując się do niej. Przybliżam twarz jak najbliżej tylko mogę chowając ją przed widokiem osób trzecich, a jednocześnie tak, abym mogła coś zobaczyć z góry.

          Nie mija kilka sekund, a widzę dwie ciężarówki i paru ludzi na motorach. Mężczyzna, który szczególnie zapadł mi pamięć ze względu na swoją niecodzienną bliznę na twarzy jechał na samym przodzie prowadząc kolumnę. Lekko zwolnili przy samym miasteczku rozglądając się czujnie, na co bardziej się skuliłam, jednak nie zauważyli nic niepokojącego, co mogło oznaczać moją obecność tutaj. Przyspieszyli na nowo oddalając się z mojego punktu widzenia.

          Odepchnęłam się łokciami i położyłam na zimnym betonie napawając się jego chłodem. Tym razem miałam na tyle szczęścia, aby mi się udało, ale obawiam się, że następnym razem może już nie być tak kolorowo. Znajdą mnie, a wtedy nie skończy się to dobrze.

          Bo w końcu ci ludzie chcieli mnie uratować.

          A ja nie potrzebowałam takiej pomocy. Nie potrzebowałam niczyjej pomocy.

Full of faith | daryl dixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz