25

479 40 13
                                    

Kiedyś nawet nie myślałam o tym, że świat dzieli się na ludzi dobrych oraz tych złych. Owszem, zdawałam sobie sprawę, że istnieją także osoby, które idealnie pasowały do tego drugiego opisu, ale były one wtedy rzadkością. Jednak jeśli już tacy się pojawiali, szybko poznawali wymiar sprawiedliwości i nie posiedzieli za długo na wolności. Dlatego też nie przejmowałam się tą kategorią i wolałam żyć tak, jakby ona nie istniała. I uważałam, że był to dobry sposób na spokojny dzień.

Jednak jak długo ten stan rzeczy mógł potrwać? W jeden piątek nie zaprzątałam sobie głowy takimi myślami, a zaś w sobotę walczyłam już o przetrwanie. Wszystko zmieniło się w jeden dzień, jedną noc oraz jedną sekundę. Nikt się tego nie spodziewał, nikt nie przewidział, a jakoś stało się. I nie mieliśmy już nic do gadania. Po prostu musieliśmy zaakceptować nowy świat pełen chodzącej śmierci. Walczyć o każdą możliwą chwilę spędzoną wśród zimnych, gdyż od teraz trwała niema selekcja - wytrwają tylko najsilniejsi. Potrzebne były zupełnie nowe umiejętności oraz zmiana stylu życia oraz postrzegania danych wartości. W taki sposób populacja drastycznie się zmniejszyła, a ci nieliczni z przetrwałych upadli do tej gorszej właśnie kategorii.

Staliśmy się tymi, od których tak bardzo kiedyś stroniliśmy.

Jednak była to cena za możliwość dalszego funkcjonowania tu, wśród innych ocalałych. I z wielką przyjemnością mogłam za nią zapłacić.

Trzymałam w dłoni łuk mając napiętą cięciwę, a na niej strzałę. Oddychałam głęboko starając się usunąć sprzed oczu wspomnienia związane z moją przeszłością i Zbawcami. Było to ciężkie, jednak powoli nikłe wizję zaczęły ustępować i znikać jedna po drugiej, tak jak mój stres.

Koło mnie stały Carol i Maggie również dzierżące broń. Razem z siwowłosą kobietą chroniłyśmy ciężarną pośród nas. Otaczałyśmy ją, aby nic jej się nie stało. Dbaliśmy tak, jak dba rodzina o rodzinę. W razie czego mogłyśmy dosyć szybko zareagować w przypadku nagłego niebezpieczeństwa, choć miałyśmy nadzieję, że owego nie będzie.

- Jesteśmy na stanowiskach - usłyszałam zniekształcony przez krótkofalówkę głos Ricka.

- Przyjęłam - odpowiedziałam posyłając porozumiewawcze spojrzenia dwóm moim towarzyszkom. W razie jakiegokolwiek sygnału świadczącego o tym, że coś nie idzie po myśli z ich planem, miałyśmy zadziałać. A bardziej ja, gdyż nie chciałam niepotrzebnie narażać Peletier oraz Rhee.

Usiadłam pod drzewem wystukując tylko znany mi rytm na kolanie i przymknęłam oczy. Mimo wszystko wciąż wsłuchiwałam się uważnie w otoczenie, aby wyłapać niepożądany dźwięk. Na szczęście cisza trwała pośród lasu, co skutecznie zdołało mnie uspokoić i byłam w stanie odprężyć się choć na chwilę. Potrzebowałam zebrać myśli i przemyśleć następny krok. Od zawsze tak robiłam, gdyż tylko to mi pomagało w trudnych i ciężkich sytuacjach.

Carol oparła się o maskę terenowego samochodu zaplatając ramiona na piersi i zamknęła powieki napawając się drobnymi pasmami prześwitującego przez korony brzóz i dębów słońca. Do moich uszu dotarł jej cichy pomruk zadowolenia, na co sama się lekko uśmiechnęłam.

Z kolei Maggie usiadła po turecku zaraz koło siwowłosej przywierając plecami do jeepa. Bawiła się swoim pierścionkiem znajdującym się na palcu serdecznym, który był symbolem jej ślubu z Glennem.

Nie jestem pewna, ile tak przesiedziałyśmy, ale w końcu nasz spokój i ciszę przerwała syrena, która dobiegała z kierunku jednej z bazy Zbawców. Momentalnie wstałam na proste nogi zbierając z ziemi swój łuk z kołczanem, który przerzuciłam przez ramię. Nałożyłam strzałę czując powoli zbliżającą się fale nagłego stresu. Dwie kobiety obok mnie zrobiły to samo, tyle że odbezpieczając swoją broń.

Full of faith | daryl dixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz