15

550 36 15
                                    

Siedziałam na lekko wilgotnej trawie opierając się plecami o pień rosnącego tu drzewa. Czułam nieprzyjemny wietrzyk, który chłodził moje ciało. Mimo to nie wstawałam z ziemi.

Nie, kiedy na kolanach miałam ułożony tomik Zmierchu, który czytałam już od kilku godzin. Z wielką przyjemnością poddawałam się swojemu ulubionego zajęciu, kiedy uprzednio upewniłam się, że nie posiadam już żadnego przydzielonego mi zadania na ten dzień. Dlatego ze spokojną głową zaszyłam się w tym małym zagajniku przy jeziorze.

Od dawna nie miałam takiej chwili wytchnienia, kiedy wcale nie musiałam się przejmować zimnymi próbującymi nieustannie dorwać się do mojego ciepłego ciała i zakosztować krwi. Więc w takim wypadku chciałam wykorzystać to miejsce do samego końca, aby nie żałować później ani jednej chwili spędzonej tu. Czasy apokalipsy nie sprzyjały miłemu spożytkowaniu wolnych minut czy tam godzin, a mi się akurat udało wykaraskać z dnia parę takich.

Promienie powoli zachodzącego słońca bezlitośnie przypominały mi, że powinnam wracać do domu, bo jeszcze chwila i nie będę miała co czytać w marnym świetle księżyca.

Westchnęłam cicho, kiedy uświadomiłam sobie również, że miało się to stać w najciekawszym momencie powieści. Połowa książki za mną, a ja wciąż czułam naglący niedosyt, który miałam zamiar zaspokoić zarywając kawałek nocki w swojej sypialni. Pozwalały mi na to panele społeczne wytwarzające prąd oraz latarka postawiona na moim stoliku nocnym.

Och, jak ja nie chciałam zostawiać dokładnie teraz Belli i Edwarda, mimo że znałam niemal na pamięć całą ich historię. Po prostu tak miałam, że niektóre powieści potrafiłam czytać nawet po kilkanaście razy.

Włożyłam zakładkę zrobioną z suchego liścia pomiędzy kartki i odłożyłam książkę na bok. Zaczęłam powoli wstawać z głuchym stęknięciem. Wyrzuciłam powietrze z ust, które zamiast pokazało się w stanie pary. Ta noc nie należała do najcieplejszych, co było chyba rekordem w tak niskiej temperaturze w ciągu tego lata.

Nagle jakiś mały pyłek opadł na mój nos, przez co głośno kichnęłam.

- Na zdrowie.

Usłyszałam znajomy głos po swojej prawej, przez który prawie dostałam zawału. Położyłam teatralnie dłoń na sercu w akcie ukazania mojego aktualnego stanu.

- Chcesz, abym zeszła ze strachu? - mruknęłam prześmiewczo.

- Kiedy będziesz tak bujać w obłokach i nie patrzeć na to, co się dzieje wokół ciebie, to mogę ci zagwarantować, że długo nie pożyjesz.

Woah, nigdy nie sądziłam, że Daryl potrafi wypowiedzieć tak wiele długich zdań na raz, jednak nie miałam zamiaru poprzestawać na tym i zbyt szybko kończyć naszych małych przekomarzanek. Zaczynała podobać mi się ta gra słów.

- Z tego co wiem, to zawsze będzie obok mnie pewien redneck, który z całą pewnością nie pozwoli na to, aby komuś z Alexandrii stała się krzywda.

Nie widziałam, na ile mogłam sobie pozwolić w jego obecności, więc starałam się powoli sprawdzać jego granice.

Zaczynało mi zależeć na tym miejscu i tych ludziach, co nie podobało mi się aż tak, jak na samym początku. Od zawsze byłam samotnikiem i indywidualistą. Od samego początku wędrowałam w samotności i wtedy właśnie pracowałam najlepiej. Nikt mi nie musiał mówić, co mam robić. Starałam się zagłuszyć te napływające z ciemnych zakątków mojej podświadomości myśli.

Full of faith | daryl dixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz