Czasem początki są najgorsze

3.1K 145 77
                                    

Rozdział dedykuje @oli_ciesielska z którą super się pisało i  jej kulturalnej autokorekcie.

Czasami początki są najgorsze. Peter Parker dobrze o tym wiedział. Tego dnia gdy wszystko się zaczęło miał wreszcie zostać Avengersem. Ale Tony Stark stwierdził że mianuje go przy reszcie drużyny więc Peter musiał czekać do wieczora gdy wszyscy zbiorą się w Wierzy Avengers. Był podekscytowany i przerażony jednocześnie  nie był pewny co bardziej.

Gdy nadszedł wieczór razem z Tonym Starkiem wszedł do wierzy. Pomału dreptając za mężczyzną stresował się jak diabli. A kiedy doszli do salonu i Peter stanął przed wszystkimi Avengersami był w stanie wykrztusić tylko jedno zdanie:

-Cześć, jestem Peter, Peter Parker.

Po czym skulił się lekko, zestresowany jeszcze bardziej niż wcześniej.

-Nie stesuj się synu - Peter podniósł wzrok na mężczyznę. Steve Rogers, kapitan Ameryka spoglądała na niego z uśmiechem. A Peterowi nie pozostało nic innego jak kiwnąć głową.

-Cześć młody - Clint stojący obok Natashy wyszczerzył zęby by w uśmiechu a kobieta spojrzała na Petera z miłym wyrazem twarzy. Ta dwójka wydawała mu się miła.

-No dobra - głos zabrał Tony a wszyscy spojrzeli na niego - jestem tu bo chce mianować Petera Avengersem. Ktoś zgasza przeciw? - nikt się nie odezwał - no to super! Młody teraz jesteś Avengersem!

To było tak nie oficjalne że Peter aż się zdziwił. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Z szoku wyrwał go dopiero głos Clinta.

-Super! Gratuluje młody! - podbiegł do Petera, poklepał go do ramieniu  po czym odwrócił się do reszty- Czaicie? Mamy własnego mini Avengersa!

Reszta Avengers po prostu się uśmiechała. Stali w ciszy. Nikt nie wykrztusił z siebie słowa aż do pewnego momentu.

-Co powiecie na maraton filmowy? - Clint ponownie zabrał głos a jako że nikt się nie sprzeciwił to po chwili siedzieli na kanapie i oglądali Matrixa. Peter nie wiedziałl nawet kiedy zasnął.

******

Obudziło go dudnienie syren straży pożarnej. Spojrzał na śpiących Avengersów i westchnął. Nie miał zamiaru ich budzić. Wstał z kanapy na której zasnął ruszył w kierunku plecaka. Założył strój i podszedł do okna. Niepewnie je uchylił i wyszedł na zewnątrz.

Nieco sennie wystrzelił pajęczynę i ruszył tuż za strażą pożarną. Nie był na tyle przytomny by zrozumieć gdzie jedzie . Zrozumiał to dopiero gdy dotarł na miejsce. Mieszkanie cioci May. Z bijącym głośno sercem wszedł do środka przez jedyne okno w jej mieszkaniu nie objęte w całości ogniem i ruszył do pokoju cioci.

Wbiegł do środka. Zdawał sobie sprawę że reszty ludzi nie było już w budynku. Stali bowiem tuż przed nim kiedy wchodził przez okno. Musieli się jakoś sami wydostać.

May Parker nie miała jednak tyle szczęścia. Leżała na ziemi nieruchoma i blada z przymkniętymi powiekami. Peter opadł na kolana i drżącymi palcami sprawdził puls. Zero. Na początku klęczał w bezruchu ale po chwili zdał sobie sprawę co się stało. May Parker była martwa. Jego jedyna rodzina była martwa. Nie odezwał się ani słowem. Nie było sensu. Ściągnął maskę. Łzy kapały pomału raz za razem a ostry dym wlatywał Peterowi do płuc. I chociaż zdawał sobie sprawę, że pomału się dusi to nie miał siły by wstać. Nie miał ani trochę siły. Krztusząc się leko opadł na ziemie obok May. Złapał kobietę za rękę. Chłodną jak u porcelanowej rzeźby. Przymknął powieki.

Tymczasem ogień pochłaniał mieszkanie coraz bardziej. Jak przez mgłe Peter zarejestrował czyjeś podnoszące go ramiona. Nieco cieplejsze ale i twarde. Niczym nagrzana stal. A potem niczego nieświadomy osunął się w głąb czerni.

Kiedy świat się sypie | irondad |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz