𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝖛

429 44 49
                                    

         Ponownie ta sama kawiarnia. Ponownie ten sam gwar. Ponownie ten sam teatr miniony po drodze.

         I ponownie ten sam człowiek siedzący przy jednym ze stolików.

         Zhongli czytał książkę, ale schował ją, zauważając Ajaxa. Podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się nieznacznie, kiwając głową.

         — Cześć — przywitał się Ajax.

         Igorewicz wbił wzrok w Huanga. Zhongli nosił ciemnobrązowy garnitur, szarą kamizelkę, czarną koszulę, biały krawat i na nim bursztynową broszkę. Strój opinał ramiona, jakby chciał przedstawić mięśnie właściciela. Za dodatki służyły Zhongliemu czarne rękawiczki, srebrne naramienniki dla ukazania klasy oraz kolczyk w tylko jednym uchu.

         — Dobrze pan dziś wygląda — burknął Ajax, zrzucając z siebie kurtkę. Poczuł, że paliły go czubki uszu. — To znaczy, poprzednio nie ubrał się pan aż tak elegancko...

         Idioto, uspokój się. On jest od ciebie starszy o jakieś czternaście lat.

         — A ty poprzednio nie nazywałeś mnie panem — zauważył Zhongli, masując kciukiem lewej ręki środek prawej dłoni. — Choć wówczas ubrałem się bardziej domowo, to racja. Lecz właśnie wróciłem z wykładu, akurat w tym tygodniu miałem zjazd. — Uniósł brwi. — Mimo to nie sądziłem, iż ten strój faktycznie tak działa na studentów. Cieszę się, że samym odzieniem umiem zbudować wśród młodzieży tak wielki podziw.

         — Twój ubiór działa aż za dobrze. Przez niego nazywanie cię mym panem wydaje się adekwatne.

         Zhongli zmarszczył brwi, przypatrując się koledze z zakłopotaniem. Przestał wykonywać wcześniejszy ruch i ostrożnie ułożył dłonie na stoliku.

         — Usiądź — odparł twardo.

         Ajax wykonał polecenie. Skurczył się pod poważnym wzrokiem Zhongliego.

         Co ty sobie myślałeś, durniu? Jak mogłeś coś takiego palnąć? — rugał się w myślach Sokołow.

         Mimo to po chwili Zhongli uśmiechnął się nieznacznie, półgębkiem. Wydał z siebie świst podobny do chichotu, a jego lico złagodniało.

         — Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy nie słyszałem... komplementu tego typu — przyznał Huang, znów przybierając maskę opanowania.

         Ajax uśmiechnął się niepewnie.

         — Dzisiaj też nic nie zamówiłeś? — zapytał Ajax, aby zmienić temat. Sięgnął po menu. — Znów na mnie czekałeś?

         — Tak. Chciałem być uprzejmy. — Zhongli przerzucił sobie kitkę na ramię, przeczesując ją palcami. Sięgnął także po swoją rozpiskę, zaglądając w nią bardziej z przyzwyczajenia niż aby się zastanowić.

         — Cóż... Wezmę herbatę korzenną i sernik — ogłosił Ajax, wciąż kuląc się zawstydzony swoją głupotą.

         Po tych słowach Zhongli zaczepił przechodzącego obok kelnera, aby złożyć zamówienia. Sobie wziął brownie i czarną kawę.

         — Jak minął ci ten i poprzedni tydzień? — Zhongli oparł się na krześle. — U mnie ambiwalentnie.

         — W środku roku jedna z wykładowczyń udała się na urlop macierzyński, więc mam zajęcia z kimś innym... Z tym, iż muszę przyzwyczaić się do zupełnie nowego ich prowadzenia. — Ajax postukał się w wargi, zamyślając. Po tym wykrzywił je w znudzony wyraz. — A w robocie bez różnicy. Poza tym trochę pisałem z siostrą, młodszy brat się na mnie obraził. — Westchnął ze zbolałą miną. — To pierwsze święta, które opuszczę. Ale ten nieszczęsny szósty stycznia tutaj nie ma żadnego znaczenia.

𝖆𝖓𝖙𝖞𝖐 𝖎 𝖙𝖊𝖆𝖙𝖗 | zhongchi | modern/human auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz