𝖗𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆ł 𝖎𝖎𝖎

429 45 22
                                    

         Gdyby poprosić Zhongliego o wskazanie najistotniejszej stałej części jego życia, podkreśliłby swoją rutynę. Starał się trzymać jej dzień w dzień, tydzień po tygodniu, niekoniecznie rok w rok. Była dla niego ważna, działała niczym gwarancja poczucia bezpieczeństwa i kontroli nad własnym życiem.

         — "Jeśli mężczyzna nie jest panem swojego losu, to z pewnością stanie się jego sługą"* — to właśnie Huang przytoczyłby jako wytłumaczenie, skąd u niego takie zachowanie. Mimo to jasne było, iż to nie właściwy powód.

         Zhongli jednak się nad tym nie rozwodził, zajęty prawdziwie istotnymi sprawami. W ciągu tygodnia wstawał wcześnie rano, aby następnie w odpowiedniej sekwencji przygotować się do tych "ważnych rzeczy". Pośpiesznie mył zęby, jadł śniadanie, płukał usta, brał szybki prysznic, zakładał elegancki garnitur i czesał włosy. W kubek termiczny wlewał kawy — zawsze z trzema łyżeczkami cukru oraz połową szklanki mleka. Po tym wsiadał do swojego samochodu, by dotrzeć do pracy w uniwersytecie. Nie zezwalał sobie na ani minutę spóźnienia, choć tylko w tym przypadku tak obsesyjnie trzymał się godziny.

         Zadowoleni byli studenci pana Huanga, znanego ze swojej energii. Ten spokojny, na co dzień wyciszony mężczyzna, gdy tylko mógł opowiadać o przeszłości, wręcz płonął z pasji. Na stanowisku spędzał długie godziny, których ani myślał zmarnować. Przygotowywał dokładne prezentacje i wielostronicowe przemowy. Tylko u niego studenci nie mieli przedłużenia szkoły, skupionej na piłowaniu oraz ciągnięciu wszystkich do równego poziomu, a następnie zmuszeniu ich do przepisywania tekstów na kilogramy kredy do swoich kajecików.

         Jednocześnie Zhongli po pracy, choć w pewnym stopniu spełniony, padał w domu, bez sił na cokolwiek ponad książkę i zimne piwo. Brał się późnym wieczorem za teksty naukowe, marząc też o beletrystyce... A w trakcie weekendów próbował jakkolwiek się odstresować bez wyrzutów sumienia za brak pożyteczności; jeden dzień bez wykonania czegoś użytecznego powodował u niego wyrzuty sumienia jak po przegraniu całej fortuny w kasynie.

         I choć przerwanie tej rutyny powodowało u Zhongliego w dorosłości rozdrażnienie, a w dzieciństwie agresję i strach, to czasem świadomie sobie na to zezwalał... Jak dziś, kiedy to zamiast do swojego domu udał się do tego swojej znajomej.

         Była to kawalerka gdzieś na obrzeżach, na południu miasta. Huang musiał przejść na trzecie piętro, przedostając się przez wąską klatkę schodową, po czym zapukać do odpowiednich drzwi. Nie w sposób było się pomylić — tylko te posiadały rzeźbioną na zamówienie antabę z kształtem chmary motyli. Zhongli użył jej zamiast dzwonka, a drzwi zostały uchylone. Odruchowo spojrzał w dół.

         Huangowi otworzyła niska szatynka o karmazynowych dużych oczach. Długie włosy trzymała w dwóch kucykach, używając jako ozdób spinek z kwiatami. Nosiła czarną, za dużą bluzę z długimi rękawami i szorty w środku grudnia. Do tego była obwieszona w srebrnej biżuterii, nosząc też białe podkolanówki.

         — O, jesteś! — powitała Zhongliego dziewczyna. — Co tak późno?

         — Witaj. — Zhongli wszedł do mieszkania. Ściągnął buty oraz odzienie wierzchnie w przedpokoju. — Przepraszam, ale w mieście są korki.

         Znajomi szybko przeszli do kuchni — pomieszczenia o szarych ścianach, hebanowych podłogach i meblach z ciemnego drewna. Nad stołem wisiał obraz z krukami, na stole stał wazon ze sztucznymi czerwonymi kwiatami, a na parapecie znajdował się równy rządek zwierzęcych czaszek.

         Szczątki zwierząt były równie prawdziwe, co woskowe świece oraz tabliczka Ouija tuż obok. Wszystko jasno dawało znać, iż ta oto kobieta, Hu Tao, była najprawdziwszym medium!

𝖆𝖓𝖙𝖞𝖐 𝖎 𝖙𝖊𝖆𝖙𝖗 | zhongchi | modern/human auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz