Część II - Tajemnice | Rozdział XXVI | To w końcu legendy

190 21 4
                                    

lipiec

Carsen wypadł jak oparzony z pokoju, rozglądając się po całej chacie, jakby od tego zależało jego życie. Wszystko na swoim miejscu. Żadnych oznak osób w pobliżu. Po chwili nieco się uspokoił, ale wciąż z tyłu głowy pozostał lekki niepokój i niepewność. Próbował wyczuć znajomą woń, ale nigdzie indziej niż przy posłaniu jej nie było. Skupiał się, ale nos prowadził go tylko z pomieszczenia, z którego wyszedł. Miał na pewno miodowy zapach na sobie, ale nigdzie indziej nie mógł się wybić, by mógł łatwo określić, ile czasu minęło, odkąd Omega zawinął się stąd.

Ubrał się pospiesznie i jeszcze na moment chciał rozejrzeć się wokół chaty, czy nic nie przykuje jego uwagi i mogłoby świadczyć, że Omega jest niedaleko, ale jedyne z czym się zderzył, to z bratem, na którego wpadł w drzwiach. Lanly patrzył na niego z politowaniem i krzywym uśmieszkiem, który oznaczał „A nie mówiłem?". Nic więcej nie było trzeba, by odgadnąć, co myśli o wczorajszej sytuacji. Przepchnął się do środka, praktycznie nie pozwalając starszemu Alfie wyjść na zewnątrz. Carsen nie walczył z nim, tylko skrzyżował ręce na piersi, widząc, że brat ma mu coś do powiedzenia. Całe jego ciało i co najważniejsze twarz, zdradzała, że ma nieodpartą ochotę skomentować to, na co sobie Carsen pozwolił.

— Mów wreszcie — ponaglił go i przewrócił oczami.

— Jesteś taki głupi, że szkoda mi słów.

Carsen przekrzywia głowę, zawiedziony, że to naprawdę tyle, ile usłyszał. Już mógł sobie odpuścić, jeśli to wszystko co zamierzał mu powiedzieć. Nie miał czasu na jego narzekanie, że kolejny raz wpada w tę samą pułapkę i mądrości, którymi się ostatnio chlubi, bo sam nie ma żadnego doświadczenia jeżeli chodzi o jakąkolwiek definicję miłości poza rodzinną.

Tym razem Carsen miał w planach to wyjaśnić z Igniusem i nie dopuścić, by znów to on przejawiał się uległością w tej relacji. Czymkolwiek była.

— Jak to wszystko, to się rusz — warknął i odepchnął go na bok, by wyjść z chaty.

Ruszył pewnym krokiem, który Lanly musiał nadrobić, by się z nim zrównać. Stawiał kroki tyłem, by patrzeć bratu cały czas w twarz, a nawet delikatnie wchodził na jego tor, by powstrzymać go przed tym szybkim tempem.

— Chyba nie idziesz do niego na poważnie? — zarzucił mu — Wykorzystał to, że Ci się podoba. Tak samo, jak zrobił to z tamtym, który go ugryzł. Kurwa, proszę Cię... nie pakuj się w to. Cokolwiek on tam sobie obmyśla, to niech mu będzie ten jeden raz, ale nie następny.

— Ty nie rozumiesz.

Przyspieszył, wymijając brata. Lanly wyklinał na niego w myślach, chociaż niezmiernie kusiło, by wyrzucić te słowa głośno. Nie zamierzał jednak się z nim specjalnie kłócić i na pewno w ten sposób nic nie wskóra, więc zdusił pragnienie w zarodku. Wolał unikać sprzeczek najbardziej jak się dało. Wszystko mogli sobie przecież wyjaśnić na spokojnie, tak jak zawsze. Miał nadzieje, że wciąż może tak być i nadal się da w ten sposób.

Zaatakował ponownie od przodu, zagradzając mu drogę. Do stada był jeszcze spory kawałek, nie liczył, że uda mu się go zatrzymać i zmusić do powrotu, ale teraz znaczenie miało tylko to, by się nie próbował aż nadto angażować. Wszystko niestety wskazuje, że on jako jedyny się w cokolwiek zaangażował w związku z rudowłosym chłopakiem.

— Właśnie nie rozumiem i próbuje minimalnie pojąć, co Cię do niego tak ciągnie. Dlaczego po tym, jak Cię zranił, ty wpadasz jeszcze głębiej? Nie rób tego, bo tylko się będziesz zawodził, a ja jak na złość jestem zmuszony na to patrzeć.

— Chcę to wyjaśnić, raz a dobrze, poznać powód i tak jak wcześniej radziłeś... spróbować go zrozumieć — powiedział z przebijającą się ironią, próbując wkurzyć brata, że przecież to był jego pomysł.

✖️ The Land of Our Blood | The Land #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz