Rozdział XI | Czego nie jestem w stanie zmienić

212 26 14
                                    

Nie było zaskoczeniem to, że Vamoi szybko dowiedział się na następny dzień, że jego syn zniknął. Nikogo specjalnie nie zdziwiła też reakcja, gdzie postanowił wytypować kilka wilków, które wraz z nim przyjechały do Siwych Pysków, by zajęli się przeszukiwaniem lasu. Nikt nie protestował, bo wszyscy byli tak samo zaskoczeni. No prawie wszyscy.

Może nie dziwiło ich samo jego zniknięcie, które i tak wiązali ze zwyczajną ucieczką, ale tym, że postanowił to zrobić tak blisko pełni.

W złotookim Alfie grzał się gniew na myśl, jak bardzo lekkomyślny i uparty musi być jego syn, który jest gotów zrobić wszystko, by tylko zagrać mu na nerwach i udowodnić mu, że nie zamierza go dłużej słuchać.

Wskazane Bety wyruszyły przed południem, by tropić za jego śladami i zapachem. Mieli go jak najszybciej przyprowadzić, bo w innym wypadku będą zmuszeni zostać w tym stadzie nieco dłużej, co nie podobało się Alfie. Wciąż uważał, że Ignius zmięknie i chociażby za obserwacją swojej matki i tego, jak cała sytuacja rodzinna go przytłacza, zdecyduje się odrzucić nastoletni bunt i wróci do domu. V nie pozwalał się dopuścić do myśli, że jego syn już podjął ostateczną decyzję, która nie była przychylna jego planom.

Nie zamierzał stąd odjeżdżać bez niego, ale w momencie gdy nie było wiadome, dokąd się udał – chociaż Kasidy zdradziła, że wcześniej wspominał jej o chwilowym odejściu, ale nie planował oddalać się specjalnie od Siwych Pysków – oraz czy nic mu nie jest podczas tego szaleństwa, tym bardziej nie mógł pozwolić sobie na zebranie swoich wilków i ruszenie z powrotem do Warsów.

Vamoi starał się zachować zimną krew, nie dać po sobie poznać, że jest wściekły. Również inni bardzo mocno ukrywali własne odczucia. Eoco był zaniepokojony, zawsze wróżył czarne scenariusze i traktował Igniusa jak własne dziecko, więc martwił się dodatkowo, że ta jego ucieczka nie przyniesie mu nic dobrego. Estar i Annya pilnowały się, by wyglądać na spokojne. Inni członkowie watahy musieli mieć chociaż złudne nadzieje, że wszystko jest pod kontrolą i zniknięcie Omegi wcale nie jest wielkim wydarzeniem, nad którym muszą się rozklejać, bo przecież lada moment sytuacja wróci do normy.

Nett długo się wahał, czy nie ruszyć za bratem i na własną rękę go nie odszukać. Powstrzymała go Kasidy, która przedstawiła słowa rudowłosego. Trochę go tym uspokoiła i na szczęście mogła zatrzymać na miejscu. Tego jej tylko brakowało, by kolejny z tej rodziny wbiegł bez planu i przygotowania wgłąb dziczy, licząc na cuda.

Nie chciała stracić tych cennych dni, gdy mogła spędzić z nim czas. Tak rzadko mogli się widywać. Już nie byli dziećmi, już coraz rzadziej organizowano wycieczki pomiędzy stadami. Nie miała tylu okazji, by z nim porozmawiać, powygłupiać się, czy tak jak teraz – posiedzieć ramię w ramkę w ciszy i zastanawiają się, czy kiedyś będzie lepiej.

— Może coś nim tknie... może w końcu dostrzeże, że jest tym niszczycielem.

— On to widzi. Musi. Nie uwierzę, że tak nie jest — mruknął, opierając łokcie na kolanach — Czasami miewam przebłyski... widzę, jak ciągnę go za ogon, jak denerwuje podczas snu, jak... szczerze uśmiecha się do mamy. Czasami naprawdę widzę te wspomnienia i to boli, bo tylko nimi pozostały.

— Zazdroszczę Ci tego — szepnęła, splatając swoje palce i zaciskając je mocniej.

Ona wolała o tym nie myśleć, ale w takich chwilach ja ta, to uczucie było silniejsze od innych. Nie potrafiła go w sobie ugasić i coś na opór starało się ją przygnieść na sercu, odebrać moment oddechu, poczuć ukłucie w przestrzeni. Nie umiała tego inaczej opisać, bo to był ból, który za każdym razem objawiał się inaczej, ale jednak z takim samym skutkiem. Robiło jej się cholernie przykro, ale nie czuła potrzeby uronienia łez. Po prostu w jej duszy szumiała pustka i coś na rodzaj tęsknoty za nieznanym.

✖️ The Land of Our Blood | The Land #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz