LORNA
Była pora obiadowa i przebierałam się w cieplejszy sweter, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i do środka weszła Anastazja z szerokim uśmiechem. Zatrzymała się na mój widok, po czym jej uśmiech zbladł. Miałam na sobie jedynie stanik sportowy, przez co kobieta widziała całkowicie odsłonięte blizny na moim ciele. Przyglądała im się przez chwilę, na co ja szybko założyłam sweter, zwracając się do niej:
— Coś się stało? — spytałam, próbując ukryć skrępowanie.
Anastazja spojrzała mi w końcu w oczy i uśmiech powrócił na jej usta.
— Za pięć minut obiad. — odparła, po czym szybko czmychnęła z pokoju.
Czułam się dziwnie, widząc, że widziała moje blizny, bo jak dotąd jedyną taką osobą była Mirabel, jako że towarzyszyła mi podczas pełni. Ostatni raz spojrzałam na lustro nad toaletką i wyszłam z pokoju, zauważając Mirabel stojącą na schodach.
— Tata robi swoją słynną pieczeń na obiad. Będziesz wniebowzięta. — powiedziała, schodząc ze mną ramię w ramię ze schodów.
Uśmiechnęłam się, kiwając głową.
Będąc już prawie przy jadalni, usłyszałyśmy przyciszone głosy.
— Jej ciało jest pokryte bliznami, Benjaminie. Biedne dziecko.
Mirabel spojrzała na mnie ze zmartwieniem, po czym otworzyła drzwi jadalni. Jej rodzice siedzieli przy stole, blisko siebie, a lokaj stawiał pieczeń na stole.
Przestali szeptać, gdy nas zauważyli. Spuściłam jedynie wzrok, siadając na jednym z krzeseł, a Mirabel zajęła miejsce obok mnie.
Gdy zaczął się posiłek, nikt nie odzywał się słowem. Czułam w powietrzu, że w końcu zapytają mnie, jak to się stało, że jestem wilkołakiem.
Z trudem przełknęłam kęs pieczeni, po czym odłożyłam sztuczce na talerz i spojrzałam na dorosłych.
— Mogą państwo pytać. — powiedziałam.
Spojrzeli na mnie, wiedząc, o co chodzi, a Mirabel dotknęła mojej dłoni.
— Nie musisz...
Zbyłam ją ruchem ręki, czekając, aż któreś z jej rodziców coś powie.
— Więc... — zaczął Benjamin. — Jak to się stało?
— To była noc. Poszłam się z kimś spotkać na zewnątrz, gdy zobaczyłam jakąś postać na skraju Zakazanego Lasu. Zaczęłam uciekać, lecz mnie dopadł. Spędziłam kilka dni w Skrzydle Szpitalnym. — odparłam beznamiętnie.
Małżeństwo spojrzało na siebie z przejęciem.
— Czy to boli? Przemiana? — spytała Anastazja.
Zamknęłam na chwilę oczy, przypominając sobie ból, który czuje każdego miesiąca.
— Wyobraźcie sobie, że łamią wam się wszystkie kości w ciele, włosy wypadają, a paznokcie się łamią, zastępując nowymi. To właśnie czuję. Za każdym razem.
Mirabel pokrzepiająco złapała moją dłoń, ściskając ją. Jej rodzice patrzyli na mnie szokowani, lecz Benjamin zadał kolejne pytanie.
— Wiadomo, kto to zrobił? Kto cię przemienił?
Przełknęłam ślinę, a przed oczami stanął mi widok Remusa.
— Zrobił to ktoś, kogo uważałam za przyjaciela. — powiedziałam, czując napływające do oczu łzy.
Wstałam z krzesła ze spuszczonym wzrokiem.
— Dziękuję za obiad. Pójdę się zdrzemnąć.
MIRABEL
Nie mogłam zostawić ją w takiej sytuacji, szczególnie takiej. Jak tylko Lorna zniknęła z naszej jadalni, spojrzałam jedynie na swoich rodziców.
— Słonko, nie chciałem, by to tak wyszło. — zaczął tata, na co w odpowiedzi kiwnęłam głową, cicho wzdychając.
— Wiem, to wciąż bardzo wrażliwy temat, ale wierzę, że z czasem będzie coraz lepiej.
— Leć do niej, kochanie. — ciepło powiedziała mama, na co się uśmiechnęłam i nie tracąc więcej czasu na tłumaczenia, ruszyłam za krokiem swojej przyjaciółki.
Wchodząc po schodach, zastanawiałam się, co mam powiedzieć blondynce, by ten dzień stał się dla niej przyjemny, a nie pełen smutku oraz słabej poczucia własnej wartości. Będąc już przy drzwiach dziewczyny, zapukałam trzy razy, po czym weszłam do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
— Nigdy się tego nie pozbędę. — usłyszałam szept Lorny, która siedziała na łóżku, przytulając do siebie mocno poduszkę. Spojrzałam na nią smutnym wzrokiem, ale pozwoliłam kontynuować. — Zawsze będę widziana jako potwór. Bezwzględna bestia...
— Przestań. — przerwałam natychmiast zielonookiej, czując, że ten wywód zmieni się w coś gorszego. Usiadłam przy Ślizgonce i położyłam dłoń na jej ramieniu. Westchnęłam cicho.
— Nigdy nie powinno cię obchodzić co myślą inni, ponieważ jesteś ponadto. Jesteś piękna, dumna, silna i niesamowicie magiczna. — uśmiechnęłam się, kucając przy dziewczynie przy łóżku, a następnie położyłam dłonie na jej kolanach.
— Zawsze mnie bronisz przed tymi złymi w szkole, pokazujesz, że nic cię nie złamie, stawiasz czoła koszmarom i nie znam drugiej tak dobrej mieszkanki domu Salazara. — uniosłam się delikatnie na nogach, głaszcząc czule policzek blondynce. — Kocham cię, głuptasie.
Wyszeptałam słowa prosto z serca, na co Lorna schowała się w moich ramionach, cichutko pociągając nosem. Objęłam ją mocniej, głaszcząc delikatnie po włosach na uspokojenie.
"Będzie dobrze"
Powiedziałam do siebie w myślach, przymykając na chwilę oczy. Nie może być inaczej. Nie może.
*
Siedziałam u siebie w pokoju, kładąc się już do spania, gdy nagle usłyszałam stukanie w szybę mojego okna. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do wcześniej wspomnianej szyby, odkręcając zamek. Podniosłam blokadę do góry, a moim oczom ukazała się biała płomykówka, która trzymała w swoim dziobie list, najwyraźniej zapieczętowany do mojej osoby. Byłam w dużym szoku, bo jedyne listy dostawałam od Lorny w czasie przerw między szkołą.
Sowa nie tracąc czasu, wleciała mi do pokoju, siadając na biurku, czekając na jakąś zapłatę. Zamknęłam okno za ptakiem, po czym odebrałam list i położyłam na stoliku parę smakołyków, siadając na krześle obok. Obejrzałam list z każdej strony, będąc dosyć niepewną, bo nie kojarzę tego stylu pisma ani pieczątki. Czując, jak moja ciekawość mnie zaraz zje, ostrożnie otworzyłam kopertę, zaczynając czytać treść.
Podniosłam oczy nad kartkę papieru, mając w oczach jedno, wielkie, zdziwienie.
"... zdaję sobie sprawę, że nie musisz mi odpisywać, ale jak wrócimy do Hogwartu, spotkamy się po kolacji na błoniach? Tylko o to proszę.
Remus Lupin."
On napisał do mnie. Oparłam się wygodniej o krzesło i przeczesałam włosy.
— To jest żart. Po prostu głupi żart. — westchnęłam do siebie, a następnie spojrzałam na sowę, która patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Włożyłam list do koperty, po czym wzięłam kartkę papieru, pisząc parę słów. Zwinęłam ją w rulonik, zawiązując na łapce ptaka i wypuściłam zwierzę z mojego pokoju.
Opadłam zmęczona na łóżko, trzymając w dłoniach list chłopaka. Za kilka dni już wracamy do naszego świata czarów, a ja muszę w końcu podjąć decyzję. Muszę ostatecznie wyrzucić Remusa Lupina z mojego serca na zawsze.
CZYTASZ
ABRAKADABRA ✮ HUNCTWOCI
FanfictionZawsze razem, nigdy osobno - mawiały, przez wiele lat przyjaźni, lecz kilka sekretów, pewne wydarzenia, na zawsze je odmieniły i zachwiały niezniszczalny mur przyjaźni. Lorna się oddalała, a Mirabel starała się jej nie stracić. Gryfonka chciała ją...