Rozdział Dwunasty

67 6 0
                                    

LORNA

Po tym, jak Mirabel odleciała z Wieży Astronomicznej, miałam chwilę dla siebie. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę i Mirabel wciąż jest moją przyjaciółką. Myślałam, że po odkryciu mojej tajemnicy odwróci się ode mnie, ale było wręcz przeciwnie i nasza przyjaźń jest wręcz silniejsza, niż przedtem.

Z uśmiechem na ustach zeszłam z wieży, kierując się do dormitorium Slytherinu, lecz zanim się tam udałam, podeszłam nad jezioro, by pobyć chwilę w samotności.

Wzięłam głęboki wdech, zamykając oczy i pozwalając sobie na chwilę relaksu. Miałam nadzieję, że od tej pory wszystko będzie dobrze i nic i nikt nie mógł tego zepsuć.

Usiadłam na zimnej trawie, wpatrując się w horyzont.

— Wszystko będzie dobrze — powiedziałam do siebie, oplatając kolana dłońmi. — Nie jesteś sama.

Wpatrywałam się w jezioro, gdy usłyszałam nad sobą znajomy głos gajowego Hogwartu.

— Lorno Kane, a co ty tu robisz? Przeziębisz się.

Podniosłam głowę, patrząc na Hagrida, który trzymał w dłoni parę wiewiórek.

— Dziękuję za troskę, Hagridzie, ale nic mi nie będzie — odparłam, wstając i otrzepując spodnie z piachu.

Spojrzałam z ciekawością na martwe zwierzęta w jego dłoni.

— Na co ci one? — spytałam.

— Na wilkołaki. — odparł, a mnie serce stanęło w piersi. — Skubane zniszczyły mi wczoraj całą uprawę dzikich mandragor, a profesor Sprout potrzebuje ich na lekcje.

Gajowy podrapał się po brodzie.

— Dlaczego atakowały mandragory?

Hagrid pokręcił głową, wpatrując się we mnie uważnie.

— Nie mam pojęcia. Może były to jakieś młode wilki albo te zdziczałe z Zakazanego Lasu, w każdą pełnię robią, co chcą. Mówiłem Profesorowi Dumbledorowi, że młode wilki nie mogą biegać samopas i trzeba coś z tym zrobić, ale mnie nie słucha i zawsze mówi "Ważne, żeby nie zbliżały się do szkoły, Hagridzie.". Jak kocham magiczne zwierzęta to tych wilkołaków mam dość. — mówiąc to, czułam się, jakby mówił o mnie i wiedział o tym, że sama jestem wilkołakiem.

Przełknęłam ślinę, teatralnie pocierając ręce z zimna, by mieć wymówkę na odejście.

— No cóż, powodzenia, Hagridzie.

Pożegnawszy się, ruszyłam do szkoły. Naprawdę robiło się zimno.

Szłam w stronę lochów, chcąc jedynie ogrzać się przy kominku i wypić gorącą czekoladę, gdy drogę zastąpił mi Irytek, unosząc się w powietrzu z chytrym uśmiechem na ustach.

— Ah, Lorna, Lorna, piękna Lorna. Czy to nie ciebie widziałem wczoraj w nocy, jak wymykałaś się ze szkoły?

Westchnęłam głośno, patrząc na Irytka zmęczonym wzrokiem.

— Daruj sobie, Irytyku. To nie twoja sprawa.

Machnęłam dłonią, by go przepędzić i ruszyłam do swojego celu.

— Przede mną nic się nie ukryje, panno Kane! — krzyknął za mną poltergeist, a po chwili w powietrzu unosił się jedynie jego złośliwy śmiech.

W końcu, gdy znalazłam się w lochach, wpadłam na Remusa, który wydawał się zdenerwowany.

— Lorna! Możemy pogadać?

ABRAKADABRA ✮ HUNCTWOCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz