Rozdział Drugi

154 12 0
                                    

LORNA

Siedziałam na Wieży Astronomicznej jak zawsze po lekcjach. Stało się to moją rutyną i nie było dnia, żebym nie spędziła tam, chociażby godziny, bo kochałam tam przebywać i pisać w dzienniku. Mirabel wiedziała o tym miejscu, ale widziała także, że to mój czas, by pobyć sama ze sobą. Wiedziała, jako jedyna, o wymaganiach ojca wobec mnie i wspierała, jak umiała, mimo własnych problemów.

— Dlaczego życie nie może być prostsze, Salemie? — spytałam czarnego kota, który ułożył się tuż przy moim boku.

Zwierzę miauknęło sennie w odpowiedzi i zwinęło się w kulkę. Westchnęłam, patrząc na horyzont, myśląc, że to ostatni rok i już nigdy nie zobaczę tego wspaniałego widoku.

Skierowałam wzrok na ostatnie słowa w swoim dzienniku, oprawionym w czerwoną skórę.

Jak o nim zapomnieć?

Wykreśliłam to zdanie i zamknęłam dziennik z trzaskiem, po czym wstałam i ruszyłam w stronę schodów, by udać się na obiad do Wielkiej Sali.

W Wielkiej Sali jak zwykle było tłoczno. Skierowałam się w stronę stołu Slytherinu, patrząc na stół gryfonów, przy którym siedziała Mirabel, gdy mnie zobaczyła, pomachała ręką z uśmiechem. Bardzo żałowałam, że nie można siedzieć z innymi domami podczas uczt. Potrzebowałam ciepła przyjaciółki. Usiadłam na wolnym miejscu i nałożyłam kurczaka na talerz.

— Co tam, Lorno? — spytał Regulus Black, biorąc kęs obiadu.

Spojrzałam na niego, wzruszając ramionami.

— Nic specjalnego, Regulusie — odparłam, biorąc łyk soku. — A u ciebie?

Chłopak uśmiechnął się figlarnie i spojrzał na coś ponad moim ramieniem.

— Patrzę, jak mój braciszek zabawia nową zdobycz.

Obróciłam się i zobaczyłam Syriusza pochylającego się nad chichoczącą Kate. Tą samą, z którą całowałam się podczas spotkania w klubie ślimaka. Syriusz szepnął jej coś do ucha i spojrzał w moją stronę, puszczając oczko.

Nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno ściskałam szklankę do czasu, gdy ta pękła mi w dłoni, raniąc przy tym delikatnie.

— Szlag! — oderwałam od nich wzrok i spojrzałam na małą rankę, z której już zaczęła lecieć krew.

Poderwałam się i ściskając krwawiącą ranę, wyszłam z Wielkiej sali, nie oglądając się za siebie. Kierowałam się w stronę lochów, gdy zatrzymał mnie głos Mirabel.

Odwróciłam się w jej stronę.

— Wszystko w porządku? — spytała z przejęciem, patrząc na moją rękę. — Może trzeba to opatrzyć?

— Nic mi nie jest. Wiesz przecież, że gapa ze mnie i zawsze coś psuję. A te szklanki są zdecydowanie zbyt delikatne — odparłam, siląc się na swobodny ton.

Przywołałam na usta najlepszy uśmiech, jaki mogłam, patrząc jej prosto w oczy.

— No dobrze, skoro tak mówisz, ale przynajmniej naklej plaster.

— Tak jest! — zasalutowałam jej i odwróciłam się na pięcie. — Do zobaczenia potem!

Gdy zniknęłam za rogiem, przylgnęłam plecami do ściany, zamykając oczy i oddychając ciężko.

Jak on mógł flirtować z Kate na moich oczach? — pomyślałam. — Mirabel nie może się dowiedzieć, co nas łączyło.

MIRABEL

Stałam jeszcze chwilę w miejscu, spoglądając jedynie na wspomnienie stojącej naprzeciwko mnie Lorny. Była dziwne zdenerwowana i wyraźnie gdzieś się jej spieszyło, nie chodzi mi o to, że jej nie ufam, po prostu się martwię o przyjaciółkę. Zdaje sobie sprawę, że wciąż kocha Blacka oraz to, że nie ma lekko w domu z ojcem, jednak coś mi nie pasowało w jej zachowaniu. Może tylko mi się zdaje i jestem przewrażliwiona? Westchnęłam cicho pod nosem, odpuszczając swoje śledztwa psychiczne, po czym ruszyłam do dormitorium ze spuszczoną głową.

Leżąc na łóżku, patrzyłam na sufit, jak zwykle oddając się myślom, które zajmował pewien siódmoklasista z Gryffindoru oraz jego piękne, brązowe oczy. Można przecież pomarzyć czyż nie? Westchnienie nostalgii opuściło moje gardło, a umysł, jak i całe ciało pogrążyło się w głębokim śnie.

Na następny dzień wyszłam jak najszybciej z pokoju z miotłą w ręku oraz stroju treningowym do Quidditcha. Dlaczego to robię, mimo że już i tak jestem w drużynie? Krótka lekcja. Po dwóch tygodniach zajęć zaczynają się nabory do drużyn i lekcje latania dla pierwszorocznych. Treningi odbywają się na boisku o różnych porach dnia, w zależności od decyzji kapitana drużyny i warunków pogodowych. Pierwszy mecz odbywa się między październikiem a listopadem. Dni nauki przebiegają normalnie i następne godne uwagi święto odbywa się dnia trzydziestego pierwszego października, a jest to uczta z okazji Nocy Duchów. Mecz zbliża się dużymi krokami, a ja nie mogę zawieść drużyny. Do śniadania jest jeszcze cała godzina, więc mam czas by potrenować

Uśmiechnęłam się lekko, widząc puste boisko, całe dla mnie. Fakt, często trenuje bez wiedzy kapitana, ale moim zadaniem jest szybkość, złapanie znicza, który zazwyczaj leniwy nie jest oraz to bym nie spadła z miotły. Preferuje ćwiczenia solo, gdy jeszcze Hogwart śpi i nikt mi nie przerwie.

Wskoczyłam na miotłę, z którą od razy pomknęłam mi niebu, oddając się chwili. Chwili wolności.

Stałam przy sali od wróżbiarstwa, jedząc jabłko, które było moim śniadaniem. Nie zdążyłabym na poranny posiłek, a znając życie, profesor Minerwa McGonagall, opiekuna domu lwa zadawałaby pytania co do mojego spóźnienia. Unikając tego, uratowałam sobie tyłek i kilka minusowych punktów za łamanie zasad.

Mam tylko nadzieję, że Lorna nie będzie się martwić, że nie było mnie w Wielkiej Sali. Mamy razem dziś kilka lekcji w tym pierwszą, więc będę mogła siedzieć z blondynką, co napawało mnie uśmiechem. W pewnym momencie zza rogu wyszedł Remus Lupin, a moje nogi stały się jak z waty, gdy tylko spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął, machając mi na powitanie. Dlaczego właśnie teraz? Z każdą chwilą był coraz bliżej. Nie. Nie. Nie. Gdzie jesteś Lorno, gdy cię potrzebuję?

ABRAKADABRA ✮ HUNCTWOCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz