Rozdział Dziewiąty

85 10 0
                                    

LORNA

Siedzenie na Wieży Astronomicznej stało się moją codziennością. Było to jedyne miejsce, w którym byłam sama i nikt mi nie przeszkadzał. Od czasu do czasu przychodził tu Remus, siadając nieopodal mnie, nie odzywając się ani słowem, jakby wyczuwał momenty, w których nie chcę z nikim rozmawiać. Bywało, że siedzieliśmy tak kilka godzin, napawając się ciszą i spokojem. Czasami też rozmawialiśmy przez cały czas na najróżniejsze tematy albo pomagał mi z lekcjami, na których przestało mi już zależeć, od kiedy zostałam wykluczona z rodziny. Nie miałam już dla kogo się starać.

Z zamyślenia wyrwało mnie krakanie kruka, który usiadł na balustradzie. Patrzył na mnie co chwilę, przekręcając głowę na bok. Czułam, jakby jego wzrok przewiercał mnie na wylot.

— Odbija ci — mruknęłam do siebie, wstając ze swojego miejsca na podłodze. — Sio!

Krzyknęłam do ptaka, lecz ten tylko zakrakał ponownie i poleciał na belkę pod sufitem.

— Głupie ptaszysko. Nie mam żadnego jedzenia.

Westchnęłam i podeszłam do balkonu. Widok jak zwykle zapierał dech w piersiach, będę za tym tęsknić po skończeniu szkoły. Właśnie. Koniec szkoły. Nie mam bladego pojęcia co robić dalej. Nie mam gdzie się podziać, nie mam pieniędzy, ani rodziny, która mogłaby mi pomóc. Jestem... nikim. Jestem sama i zagubiona z wilczą klątwą na barkach. Kto zatrudni kogoś takiego jak ja? Zostałam napiętnowana na całe życie.

Nagle poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się w stronę schodów z lekkim uśmiechem.

— Mówiłam ci już, że nie umiesz się skradać?

— Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale zauważyłem, że nad czymś rozmyślasz, więc nie chciałem przeszkadzać.

Gdy Remus wyszedł w końcu z cienia, kruk, który wciąż tu był zakrakał głośniej, niż wcześniej. Brzmiało to, jakby był zaskoczony. Dziwne.

— Więc pomyślałeś, że będziesz chować się w cieniu. A może myślałeś, że uda ci się mnie zrzucić z tego balkonu?

Chłopak prychnął ze śmiechem.

— Tak, to właśnie chciałem zrobić, zepchnąć cię z wieży.

— Sprytne — odparłam z uśmiechem i zajęłam miejsce, w którym wcześniej siedziałam.

Tymczasem czarny ptak przysiadł na dużej okrągłej konstrukcji znajdującej się na środku sali. Wydawał się niespokojny.

— Co jest? — spytał Remus.

— Nic, tylko to ptaszysko ciągle tu siedzi i się na mnie gapi. Czuję się nieswojo.

Chłopak spojrzał na ptaka, a potem lekko prychnął.

— Musisz koniecznie wyjść z tej wieży. Dostajesz kręćka. Nawet zwykły ptak wydaje ci się podejrzany.

Wywróciłam oczami.

— Ja mówię poważnie. Z nim jest coś nie tak.

Lupin westchnął i machając rękoma, odgonił ptaka, który odleciał z powrotem na parapet.

— Hm... uparty ptak. — mruknął Remus, siadając naprzeciwko mnie. — Co chcesz dzisiaj porobić? Niedługo mamy test z transmutacji, możemy się pouczyć w bibliotece.

— Nie mam na to ochoty. — burknęłam, podsuwając kolana pod brodę. — Nie czuję się najlepiej.

Mówiłam prawdę. Byłam rozdrażniona i lekko gorączkowałam. Do tego bolały mnie wszystkie mięśnie. Pani Pomfrey mówiła, że zawsze tak jest przed pierwszą pełnią.

— Możemy więc się gdzieś zaszyć w ciepłym miejscu i wypić herbatę.

— Nigdy się nie poddajesz, co? — zaśmiałam się.

Wstał i wyciągnął w moją stronę dłoń.

— Nie — odparł, chwytając moją rękę.

Kiedy wychodziliśmy, towarzyszyło nam głośne krakanie kruka.

MIRABEL

Wpadłam do pokoju jak torpeda, od razu przyjmując postać człowieka, a słone łzy powoli gromadziły się w moich oczach, tak samo, jak obrazy, które się przewijały co chwilę. Lorna wraz z Remusem? Przez gardło mi to nie chciało przejść, przecież byłyśmy przyjaciółkami i miałyśmy złote zasady, których nigdy nie łamiemy. Dopiero po chwili coś do mnie dotarło, co jeszcze bardziej mnie wbiło w twardą rzeczywistość. Czas przeszły. Westchnęłam cicho, po czym wsunęłam dłonie we włosy, nie dość, że straciłam osobę, na której mi cholernie zależy, to do tego nie mam już nawet swojej sympatii. Jak nisko można jeszcze upaść? Opadłam całkowicie na poduszki, które wręcz chciały mnie zatopić swoim puchem, a może wtedy byłoby lepiej?

Wpatrywałam się zapłakanymi oczami na sufit, gdzie w tym momencie znajdowałam wiele ciekawych ozdób czy nawet przedmiotów, jak na przykład farba. Jednak mój umysł chyba nie chciał, bym zapomniała o tym, co widziałam wcześniej, przez co łzy po raz kolejny spływały na poduszkę, która powoli stawała się już mokra.

Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do mojego pokoju, na co natychmiast odwróciłam się plecami do tego ktosia, dając znak, że nie mam ochoty na pogawędkę.

— Miruś, pora na kolację! Obiecałaś swojemu najlepszemu i najseksowniejszemu przyjacielowi.

W tym momencie mój smutek i gorycz przerodziły się w złość. Przeklęty dupek.

— Turlaj dropsa, idioto. — wychrypiałam cichym głosem, po czym zakryłam się kocem, chcąc zostać sama. Niestety nie było mi to dane, bo czułam jak sekundę po moim odezwie, materac się delikatnie ugiął, a koc zjechał z mojego ciała na koniec łóżka. Ciepła dłoń zaczęła głaskać moje włosy, co o dziwo mnie uspokajało, po chwili westchnęłam cicho, bardziej się kuląc.

— Przepraszam, ale naprawdę nie mam humoru, Syriusz. — wyszeptałam, zamykając oczy.

— Nie chciałem Cię denerwować, ale nie możesz tak ciągle leżeć. Chodź ze mną na kolację, Mirabel, trochę się rozluźnisz.

Wiedziałam, że chłopak się po tym lekko uśmiecha i wpatruje się w moją osobę. Minęło parę minut, zanim zdecydowałam się do niego odwrócić. Wzrok chłopaka jedynie wyrażał współczucie, ale uśmiechał się do mnie w ten miły sposób.

— Nie pytam, co się stało, ale cokolwiek to jest, chyba cię nie złamie. — uniósł brew, mając już ten figlarny uśmieszek. Stary Black wrócił, ale chłopak ma rację. Nie mogę się załamać, muszę pokazać każdemu, że Mirabel Squel się nie znieważa. Podniosłam się do siadu i spojrzałam na zadowolonego z siebie chłopaka.

— Za pięć minut w salonie.

Uśmiechnęłam się delikatnie i czekałam, aż chłopak opuści mój pokój, bym spokojnie mogła się doprowadzić do stanu używalnego.

Podążałam z chłopakiem do Wielkiej Sali, gdzie byli wszyscy na kolacji, w tym Lorna i Lupin. Na wspomnienie tej dwójki, spięłam się, co Syriusz zauważył, na co zareagował, oplatając mnie ramieniem.

— Będzie dobrze, tylko nie patrz im w oczy, bo wtedy wyczują strach.

Słysząc odzywkę chłopaka, zaśmiałam się, ale pokiwałam głową i wkroczyliśmy do Wielkiej Sali, gdzie od razu spojrzenia wszystkich padły na naszą dwójkę, a dopiero potem zauważyłam, że brunet mnie wciąż obejmuje. Jeśli z tego nie narodzą się plotki, to będzie cud.

Strzepnęłam dłoń Syriusza i ruszyłam do Lily, która patrzyła na mnie w szoku, a kątem oka wyłapałam spojrzenie Lorny. Ile to jeszcze potrwa? Trochę trudno mi uwierzyć, że dziewczyna uważa koniec naszej przyjaźni, mimo tego, co mówiła wtedy, ja wciąż czuje, że zrobiła to z przymusu.

ABRAKADABRA ✮ HUNCTWOCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz