Rozdział 1

374 18 20
                                    

*Lorenzo (27 czerwiec - dzień opuszczenia więzienia, Ashland, stan Oregon)

Brama szczęknęła przerażająco, kiedy zamknęła się za mną. Strażnicy wrócili do swoich zajęć, ci z placu wrócili na swoje miejsca, a ten z wieżyczki opuścił ręce z zamontowanego w balkonie karabinu, który miał służyć na wypadek, gdyby wyszedł z więzienia ktoś, kto zdecydowanie nie powinien.

Trzymałem w ręku jedną torbę w której mieścił się cały mój dobytek: kilka koszulek, spodnie dresowe i spodenki, bluza, pakiet bielizny i jakieś schodzone buty. W drugiej ręce zaś trzymałem drugą torbę, dokładnie taką jak ta pierwsza, tylko, że ta miała w sobie dużo bardziej wartościowe rzeczy. Praca w więzieniu była jedynym co odrywało moje myśli od wydłużającego się wyroku albo niekoniecznie przyjemnych sytuacji, więc pracowałem codziennie przez dwa lata.

I uzbierałem naprawdę niezłą sumę, pracując w więziennej stołówce, pralni, bibliotece czy robiąc za pomocnika sprzątaczki.

Rozejrzałem się dookoła i pomyślałem : co ja kurwa mam teraz zrobić?

Wiele razy podczas tych dwóch lat, myślałem o tym dniu. Ułożyłem sobie w głowie plan, "szczegółowy" plan tego co stanie się, gdy opuszczę więzienne mury. I brzmiał on tak. Ekhem. "WRÓCĘ DO DOMU''.

Nie przewidziałem jednak jednego, a bardziej nie chciałem sobie tego uzmysławiać. Ja kurwa nie miałem domu. Nie miałem auta. Nie miałem znajomych, bo wolałem już żyć sam niż przez chwilę pomyśleć o ludziach, z którymi kiedyś się zadawałem. I o tym sobie dopiero przypomniałem, właśnie teraz. Że byłem sam. Bez nikogo, kto by mi teraz pomógł, bez ani jednej dobrej osoby.

Ruszyłem więc chodnikiem w stronę którą wylosowałem przez wyliczankę. Ściskałem w dłoniach torby mocno, jakby jakiś rabuś miał mnie zaraz obrabować, a to przecież wszystko co mam. Żałowałem, że nie jestem w tym stanie, w którym po wyjściu z więzienia czy poprawczaka dostaje się mieszkanie i pracę od zarządców. Ja musiałem sobie poradzić sam, ale jeśli dałem radę we więzieniu, dam radę też poza nim.

*

Przemierzałem ulice Ashland w Oregonie jakby zaraz ktoś miał mnie złapać za ramię i powiedzieć : "Ej! Chcesz darmowe mieszkanie!? Nie ma sprawy! Masz klucze, stary!". Ale tak się nie stało, no kto by pomyślał.

Doszedłem na przedmieście. Było tam pełno domów, pełno zamieszkanych domów przez ludzi, którzy nie chcą przyjąć na chatę byłego skazańca. Prychnąłem.

–To miasto jest już tak zepsute, że jeden skazaniec w tą czy w tą, nie robi mu różnicy –szepnąłem do siebie. I wtedy w głowie pojawiła mi się myśl. Idealna na ten moment. Rozejrzałem się za czymkolwiek co pokazałoby mi kierunek w jakim miałbym iść albo złapać taksówkę. I bingo, taksówkarz stał na rogu, oparty o swoją żółtą taksówkę. – Przepraszam! –krzyknąłem do niego. Podbiegłem. – Jest Pan wolny na dłuższą podróż?

–Gdzie Pana zawieźć? –posłał mi uśmiech wskazując ręką bym wszedł do auta.

–Portland. Proszę do Portland.

*

Droga z Ashland do Portland zajęła nam cztery godziny. Byłem nieziemsko wdzięczny, że taksówkarz nie spojrzał na mnie jak na szaleńca i nie kazał podróżować autobusem. Było zupełnie na odwrót, mężczyzna próbował zagaić rozmowę, był miły, rzucał żartami.

–Jeśli mogę spytać– powiedział, gdy byliśmy już prawie u celu. Z racji, że moje opuszczenie więzienia było po południu, teraz już powoli nadchodził wieczór, zbliżała się godzina dwudziesta. Zarówno taksówkarz jak i ja byliśmy znużeni i zmęczeni tak długą podróżą, więc wdaliśmy się w rozmowę. –Czego szukasz w Portland? Nie chcę być wścibski, ale... No wiesz, zabrałem cię z ulicy, z dwoma torbami i zawiozłem dwieście osiemdziesiąt mil dalej. To całkiem długa droga, rozumiem, że zaczynasz nowe życie, co?

Uśmiechnąłem się na słowa taksówkarza. Ten włączył kierunkowskaz i zjechał pod krawężnik aż w końcu się zatrzymał. Odwrócił się do mnie między siedzeniami i znów się odezwał:

–Przyjechałeś do dziewczyny, co?

–Nie –zaśmiałem się. –Można powiedzieć, że uciekam od przeszłości. Albo raczej, że po prostu się od niej odcinam, a im dalej, tym lepiej. Więc tak –uśmiechnąłem się bardziej do siebie niż do taksówkarza
–zaczynam nowe życie.

Taksówkarz powiedział mi kilka naprawdę miłych słów, rozliczyliśmy się za tę długą podróż z małym rabatem od miłego mężczyzny i zabrałem torby z auta. Gdy stanąłem na chodniku, taksówka zawróciła do swojego miasta, a ja nadal stałem w nadchodzących ciemnościach nocy z torbami i uśmiechałem się jak szalony.

–Kurwa–szepnąłem do siebie zanim ruszyłem chodnikiem. –Udało mi się.

Z tą myślą przemierzałem miasto wzdłuż i wszerz, aż w końcu znalazłem motel w którym się zameldowałem, chociaż po drodze oglądałem się za domami na wynajem. Przemierzałem ulice Portland, z nadzieją, że znajdę coś do wynajęcia. I znalazłem jeden, który tabliczkę "Sprzedam" miał przekreśloną, ale drugi, zaraz obok, miał ją aktualną. Zapamiętałem numer, to jedna z przydatnych rzeczy we więzieniu i zadzwoniłem tam z pobliskiej budki telefonicznej. Dzięki Bogu, że właściciel miał zjawić się za piętnaście minut, dało mi to czas, by wrócić po swoje rzeczy, które zostawiłem na ten krótki czas w motelu. Zameldowałem się w nim u miłej pani, dostałem pokój, ale jak się okazuje już mam nadzieję nie będzie mi potrzebny.

Gdy wróciłem, na miejscu spotkałem już mężczyznę w garniturze z aktówką, nie był zdziwiony późną porą spotkania, a już napewno nie wyglądał na zmęczonego.

–Chciałbym kupić ten dom– powiedziałem bez ogródek. Mężczyzna zanim zdążył powiedzieć chociaż swoje imię, wyciągnął z aktówki klucze, wskazał mi drogę i zaprosił do środka.

A godzinę później, po wszelkich wyznaniach prawdy, odkryciach wnętrza, ustaleniach kosztowych i formalnych oraz po paru podpisach, dom był mój.

Oddałem wszystko, prawie wszystko co zarobiłem w więzieniu i byłem wdzięczny z udzielonego mi rabatu, ale to było nic w porównaniu do uczucia, które towarzyszyło mi, gdy mężczyzna pożegnał się, wyszedł, a ja w dłoni trzymałem klucze. Klucze do swojego nowego domu. W którym zacznę nowe życie.

Byłem z siebie dumny, że zamiast zbijania bąków albo użalania się nad sobą w więzieniu czy nawet spoczęciu na laurach, gdy zdobyłem pierwsze swoje pieniądze w wieziennych murach, ja ciężko pracowałem prawie codziennie. Zebrałem taką kwotę w ciągu dwóch lat, która pozwoliła mi zapewnić sobie dom i nawet zostało mi na kilka wydatków.

Miałem dom, łóżko, teraz już musi być dobrze.

To miasto miało być spełnieniem moich więziennych marzeń.

_______________________________________
❤️Witam was czytelnicy w książce, która pierwszą próbę już ma na moim profilu, ale tym razem jest ona o wiele... Jakby to nazwać, poprawniejsza i mądrzejsza (kto czytał 1 wersję ten wie🤪). Rozdziały nie będą dodawane narazie na bieżąco ani w konkretnych oddziałach czasowych, ale mam już parę w zanadrzu, więc nie powinno być źle.
Piszcie mi swoje wrażenia o numerze #1 i przygotujcie się na emocjonalny Roller Coaster 😊

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz