Rozdział 22

39 4 0
                                    

*Lorenzo *19 lipiec

Po dniu wczorajszym, nie miałem najmniejszej chęci by wrócić z Higginsem tam, gdzie mieliśmy prowadzić interesy. Higgins chyba również nie miał ochoty na kolejną wielogodzinną podróż, więc podzwonił. Zrobił zamianę. Ktoś z jego ludzi pojechał do Los Angeles, a ja i Mike zajęliśmy się przemytem tu blisko, w Gladstone. Byłem oddalony od Perrie o zaledwie dwanaście mil, a myśl, że byliśmy od siebie dwadzieścia minut drogi totalnie nas nadbudowywała.

W pewnym momencie dzisiejszego dnia, kiedy Mike wsunął mi do ręki woreczki z narkotykami, które miałem zawieść pod konkretny adres, aż mu podziękowałem.

–Nie zrobiłem tego dla ciebie– odpowiedział mi.

–Może i nie – przyznałem. –Ale nie zrobiłeś też czegoś wbrew mnie.

–Ostatnio zasłużyłeś sobie na trochę szacunku, Pervarossa. Ostatnio jesteśmy zgraną drużyną, co wcale nie oznacza, że już mniej chcę odebrać od ciebie dług. Miej się na baczności.

To było jego słowo "dziękuję". Tylko chyba po zemstowo-zrozumianowym.

–Chyba mnie polubiłeś, co?– zaśmiałem się po jego słowach i zawiesiłem mu się na szyi niczym pięciolatka. –No przyznaj. Nienawidzisz mnie trochę mniej. Choć w ogóle twój powód nienawidzenia mnie jest śmieszny i...

–Nie pamiętam żebym mówił, że cię nienawidzę –zmarszczył brew. – Bo nic takiego nie mówiłem.

–Cóż, myślałem, że tak jest skoro zrobiłeś mi niezłą przeprawę. Straszyłeś nawet moją dziewczynę– prychnąłem.

–Wow. Ewoluowaliście? –zaśmiał się widocznie reagując na słowa "moją dziewczynę". – Chciałbym myśleć, że byłem jak kupidyn i strzeliłem jej strzałą w brzoskwiniową dupkę, kiedy cię zabrałem.

–Może daruj sobie te strzały – przewróciłem oczami. – Jestem pewien, że Perrie ostatnio ma dość ostrzy.

W ten sposób, zanim zaczęliśmy wykonywać pracę, musiałem opowiedzieć Mike'owi o wszystkim co zaszło z Anthonym. Widziałem na jego twarzy trochę rozbawienia, trochę szoku i uznania. Ale nic na długo.

–Wow –skwitował. –Co było dalej?

–Nie wiem, gdy wychodziłem od Perrie nie był zbyt rozmowny, ale pisała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Podobno to miała być zemsta.

–Zemsta?

–Zrobiłem mu kiedyś krzywdę– westchnąłem brzydząc się tych słów. – Podobno poważną, ale nawet nie zadałem sobie trudu żeby się o niej dowiedzieć. Potem mnie zamknęli, a w nim rosła chęć zemsty, za to, że prawie pozbawiłem go życia i urosła do takich rozmiarów, że chyba chwycił za pierwszy lepszy element mojego życia, o który się bałem.

–Za Perrie –przyznał. Skinąłem głową.
–Dogadaliście się? Kurwa, czuję się jak Twoja terapeutka.

–Masz na nią zbyt włochate nogi – zaśmiałem się. –I fiuta.

Dziwnie było mi przyznać, że facet, który straszył Perrie i z początku kazał mi odrabiać dla niego hajs, który mogłem zapracować na pracy z nim, ale zapakowali mnie do pudła, był dla mnie teraz formą jakiegoś przyjacielskiego gestu. Cóż, był spoko, jeśli zastanowić się na dłużej. Może tak było tylko dlatego, że pracowałem dla niego, że nie próbowałem zwiać albo pozbawić go życia żeby pozbyć się problemu? A może tak było dlatego, że dogadywaliśmy się jak bracia, z biznesem byliśmy jak dwie krople wody, za to w życiu... Nie daj Boże bym miał go kiedyś poślubić.

–Ale tak –dodałem odpowiadając na jego pytanie. –Dogadaliśmy się. Przynajmniej tak to wygląda, wstyd przyznać, ale nie wiem czy zostawiłem Perrie całkiem bezpieczną. Ufam jednak, że sobie poradzi, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Westchnąłem.

–Nie pomyśl sobie, że się teraz przyjaźnimy czy coś – zaczął kompletnie na mnie nie patrząc –ale możemy wpaść teraz do niej na moment i upewnić się, że jest cała.

Spojrzałem na Mike'a z niedowierzaniem. Zrobi to dla mnie? Przerwiemy robotę, po to bym mógł zobaczyć czy moja dziewczyna jest nadal bezpieczna?

–Uderzyłeś się w głowę? –zapytałem marszcząc brwii. –Może potrzebujesz zamoczyć, żeby wrócił dawny Mike, bo tego się boję.

–Dziś zamoczę, ale zdecydowanie nie jesteś z tym związany –prychnął. – Wydaje mi się, że Ty zamiast zamoczenia, to już toniesz.

–Żebyś wiedział, Mike –przyznałem mu rację. Uśmiechałem się. Byłem dumny z tego, że mam Perrie, nie był to w żadnym wypadku pretekst do wstydu czy żalu. A to co się między nami dzieje... Cóż. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego nieba w łóżku. I pod prysznicem. I przy komodzie. Może to było zbyt szybko, ale kogo to obchodzi, skoro nam to pasuje? Po co marnować czas skoro teraz mamy siebie na wyciągnięcie ręki? Przynajmniej narazie.

–Jedźmy już do niej. Zajrzymy i wracamy do pracy. Zawieziemy pieniądze do przemytnika, potem pomożesz mi dzielić na gramy i pakować u mnie, a potem... Kto wie, może już będziesz na dziś wolny. Tylko sobie nie pomyśl, że tak będzie ciągle. Czeka na nas kilka... Jakby to powiedzieć.. Cięższych zleceń.

–Aj aj, kapitanie – zasalutowałem i zgodziłem się z nim.

*

Pod domem Perrie wysiadłem z auta. Co dziwnego? Mike zrobił to zaraz po mnie, a jego auto zamigało pomarańczowymi światłami.

–Nie zajmie nam to długo – przewróciłem oczami po raz setny. Działał mi na nerwy, konkretnie.

–Uwierzę Ci, jak za pięć minut będziemy w drodze do hangaru– zakpił. Przewróciłem znów oczami i zbyłem go słowami:

–Jak sobie życzysz –a potem zapukałem do drzwi Perrie. Nikt nie otwierał. Nie słyszałem nawet kroków pędzących do drzwi. –Dziwne – szepnąłem zaglądając przez okno. – Może śpi. Upewnię się i zadzwonię.

Wyjąłem telefon z kieszeni. Wybrałem jej numer i szybko przyłożyłem aparat do ucha. Z pocztą głosową jednak nie dogadam się zbyt dobrze.

–Może zapomniała naładować telefonu – powiedział do mnie Mike, który spoglądał to na mnie to na fasadę domu Perrie. Rozglądał się nawet dookoła. Po jego twarzy wiedziałem już, że nawet on nie zgadza się ze swoimi słowami.

–Albo nie ma go przy sobie – szepnąłem, kiedy zaglądając przez okienko przy frontowych drzwiach, zobaczyłem, że telefon Perrie może i jest rozładowany, ale leży na czwartym panelu przed końcem przedsionka. Nie podświetlił się nawet na moment, co musi oznaczać, że albo jest rozładowany albo wyłączony.

Najgorsze jednak jest to, że jest w domu. Nie tam gdzie jest Perrie.

–Myślisz, że to Anthony? –zapytał mnie Higgins, kiedy wracaliśmy już do auta.

–Jestem tego pewny –warknąłem zaciskając ręce w pieści. –Nie wiem nawet, gdzie go szukać. Przecież na pewno nie zabrał jej do domu, a nawet jeśli, nie mam pojęcia gdzie mieszka. Co jeśli już zrobił jej krzywdę? Albo zamierza? Kurwa napewno zamierza! Pierdolony tchórz! Powinien zająć się mną nie nią! Gdzie mam j... – przerwałem na skutek bólu. Jaśniej mówiąc, na skutek bólu, który przeszedł od mojej kości policzkowej, wręcz od ucha, po koniuszek ust. Przełknąłem ślinę, w której chyba nie było krwii, bo uderzenie było zbyt słabe i spojrzałem na Higgins'a. –Syndrom samobójcy?

–Syndrom "ogarnij dupę, bo panikujesz jak pięcioletnia dziewczyna, a mówisz uratować swoją kobietę, która pewnie ma twardszą dupę niż Ty". Tak w skrócie.

Prychnąłem.

–Nie wiemy gdzie ich szukać, Lorenzo, a liczy się każda minuta. Lepiej bierz się do roboty, bo możemy nie zdążyć.

Chociaż jego słowa brzęczały mi w głowie jeszcze długo, ruszyłem. Prowadziłem chyba trochę na ślepo, bo kierowałem się tylko wskazówkami Mike'a, nie myśląc nawet przy tym za wiele. Myślałem o Perrie. O Perrie o którą bałem się, że wpadnie w łapy Higgins'a i udałem się po pomoc do Anthonego. A tu proszę. Muszę ratować ją z łap Anthonego z pomocą Higgins'a.

Gdybym brał udział w zakładach bukmacherskich byłbym biedakiem. Nie to, że teraz jestem bogaty, po prostu wtedy byłbym większym biedakiem.

-----------

Zaczyna się burdel 😆

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz