*Anthony *Ranek14 lipca. Godzina około 8:00 rano
Miałem już zdecydowanie dość tego gówna, ale wiedziałem, że jeśli coś zacząłem, muszę doprowadzić sprawę do końca. Czy tego chciałem? Jasne, że tak! Od cholernego dawna. Czy mam wyrzuty sumienia? Cholera, ciężko przyznać, ale od cholernego niedawna, tak. Tak, mam wyrzuty sumienia.
Zastanawiam się już kolejny raz czy to co chcę zrobić Lorenzo jest serio w porządku. To znaczy, wiadomo, że to nie jest w porządku, bo nic co robi się swojemu wrogowi nie jest, bo to tak jakby zastanawiać się czy wbicie komuś sztyletu w serce jest spoczko, ale zastanawiam się czy nie zacząłem mu wybaczać przez kilka tych gówien, z którymi ostatnio mieliśmy styczność.
Pamiętałem dokładnie, że przez niego wplątałem się w sprawę z Higgins'em i niech Bóg ma w opiece tego pierdolonego Lorenzo, jeśli Higgins nie zgodzi się na to co proponuję. Z początku chciałem grać fair wobec Higgins'a, a nie fair wobec Lorenzo. Potem pomyślałem sobie, że na chuj mi potrzebne robienie sobie większej ilości wrogów niż mam, niech mój pokój z Pervarossą coś w końcu oznacza. Pomyślałem więc, że zagram "fair" wobec ich obojga.
–Chyba nie muszę Ci przypominać, po co go na to namówisz.
Spojrzałem na Mike'a kiwając głową z zaciętą miną. Nie mógł rozgryźć tego, że nie byłem po jego stronie. Nie mógłbym. Sprawy pomiędzy Lorenzo i mną, to sprawy pomiędzy Lorenzo i mną, choć z początku sam chciałem wykorzystać do tego Perrie, teraz nie umiałbym się do tego zmusić.
–Dam sobie radę. Lecę, dopóki jeszcze nie obejrzał dobranocki i nie kładzie się spać –skinąłem głową na Higgins'a i wyszedłem prosto do swojego auta. Kiedy wyjechałem na ulice od razu złapałem za telefon. Dobrze, że śmieć szybko odebrał. –Zabierz Perrie do ciebie, zaraz tam będę. Nie wychodźcie.
–Co jest? Perrie jest u mnie. Mów co jest.
–Zaraz dojadę. Dziesięć minut –i rozłączyłem się.
Dojechałem do domu Lorenzo w mniej niż dziesięć minut i wpadłem do niego od razu jak szajbus. Oboje siedzieli w kuchni i czekali na mnie.
–Słuchaj mnie, kurwa –podszedłem do Lorenzo. Przewróciłem krzesło na którym siedział i złapałem go za koszulkę, gdy przyszpiliłem go do szafek. –Nie wiem czy mnie nie obserwują, opieraj się. Jak zawsze.
–Czego, kurwa, chcesz? –warknął w moją stronę.
–Żebyś w końcu zapłacił za swoje błędy. Twój pierdolony kolega nie dopada tylko ciebie i twojej panny. Zawitał również u mnie i złożył mi ofertę nie do odrzucenia– zaśmiałem się bez cienia uśmiechu.
–Czyli podejrzewam, że to dlatego teraz chcesz mnie przydusić? Co ci obiecał? Chciał się mnie w końcu pozbyć? Czy namówić bym mu w końcu uległ? –prychnął. Lorenzo odepchnął mnie od siebie na tyle mocno, że zatoczyłem się kilka kroków do tyłu. Stałem bliżej siedzenia Perrie niż Lorenzo, ale mam swoją dumę, nie ośmielę się jej zaatakować, choć spoglądając na nią, widzę, że nie byłbym pierwszy.
–Tak ją chronisz, kurwa, a wygląda jak kserokopiarka dla twoich paluchów – prychnąłem. Wiedziałem, Lorenzo od zawsze był impulsywny. I to w chuj. W tym momencie myślałem o nim, kurwa, gorzej niż zawsze.
Oboje spojrzeliśmy na Perrie, Lorenzo dopadł do niej od razu i dotknął jej ręki. Wydawali się... Nie wiedzieć o siniakach, które teraz widzieliśmy.
–Wygląda to teraz dużo gorzej– warknął Enzo. –Zrobimy zaraz okład, poczekaj, tylko rozprawię się z nim.
–Cóż za dobry gest, Enzo. Może trzeba było uważać na czyny, a nie proponujesz jej teraz okład. Obłożyłeś to już ją nieźle, jak widać.
CZYTASZ
Lorenzo (Zakończone)
Lãng mạnLorenzo wychodzi z więzienia i już nic nie wydaje się takie samo. Ma wrażenie, że świat zmienił bieg i pędzi teraz jeszcze szybciej niż poprzednio. Tym razem jednak Lorenzo nie da się przewrócić. Przysiągł sobie, że nigdy już nie wróci do więzienia...