Rozdział 11

50 7 1
                                    

*Perrie (7 lipiec)

Moja dzisiejsza noc raczej nie należała do przespanych, bo choć zmrużyłam na chwilę oczy, po krótkim czasie obudzilam się ze snu w którym trzymałam telefon i rozmawiałam z mężczyzną, który kazał mi uważać na Lorenzo.

Lorenzo... No właśnie. Lorenzo uparł się, że spędzi u mnie noc i choć zarzekał się, że chodzi tu tylko o to żebym była bezpieczna, ja widziałam, że chodzi tu o coś innego. I dlatego całą noc myślałam. Myślałam o tym, kim byl człowiek mówiący do mnie przez telefon. Kim bym ktoś, kto był w mieszkaniu Lorenzo, kiedy nie chciał mnie do niego wpuścić. Zaczęłam zastanawiać się w jakie problemy wplątany był Enzo i w co wplątałam się ja.

Dzisiejszego dnia zaraz, gdy wstałam z łóżka słyszałam jak Lorenzo rozmawiał ze swoją pracodawczynią, co oznacza, że wziął dziś dzień wolny od biblioteki. Ja jednak zaczęłam zajmować się czytaniem dlugiego maila, którego napisała do mnie kobieta z wczoraj ze wszystkimi szczegółami, danymi i wymiarami. Było z tym dużo pracy, coś czego potrzebuję. Zamierzałam właśnie iść do Lorenzo, by powiedzieć mu, że muszę iść na zakupy, ale zatrzymałam się w półkroku, gdy zdałam sobie sprawę, że drzwi prowadzące na taras są otwarte. A z tarasu sączył się cichy głos.

–... mogę jej teraz zostawić. Pomożesz mi czy nie?– mówił cicho lecz dosadnie Lorenzo. –Spoko, sam sprawdzę zachodnią, ale pamiętaj, że jeśli mnie znajdzie, to ciebie również... Nie, sam pojadę, ty przyjedź pod dom i obserwuj Perrie.

Gdy słyszałam jego kroki udawałam, że wcale nie podsłuchiwałam. Choć przecież nie podsłuchiwałam, on mówił takim głośnym szeptem. Wracając do kuchni spojrzałam na telefon, od którego przecież wszystko się zaczęło.

A mogłam założyć tą różową kiecę i stanąć na obrzeżach miasta. Nawet gadkę miałam dobrą! A mi zachciało się pichcić. Zachciało się zachciało, a teraz jestem upieczona. Jak murzynek. Na czarno.

–Co robisz, Per?

Uniosłam głowę w stronę Lorenzo i spotkałam się z jego przenikliwym spojrzeniem.

–Przygotowuję się do zlecenia. Muszę dziś zrobić tort najpóźniej do dwudziestej, a nie ma co ukrywać, że przed dwunastą się za to nie wezmę–
zaśmiałam się nerwowo.

–Naszedłem cię z rana. To moja wina, że jeszcze nie zaczęłaś, przepraszam cię.

–Nie no co ty! –zaprzeczytałam.– Cieszę się, że tu jesteś! Dzięki tobie czuję się mniej samotna w tym mieście i nie oszukujmy się, ale sprawa z wczoraj dalej mnie trochę... Niepokoi.

–Nawet nie wiesz jak żałuję, że wszedłem w twoje życie –powiedział niemal szeptem. A mnie, ku mojemu cholernemu zdziwieniu, te słowa cholernie zabolały. Wiedziałam, że odebrałam je inaczej niż jak formułował je Enzo, ale jednak... Jednak na razie sama nie potrafiłam rozgryźć uczuć jakie towarzyszą mi, gdy obok jest Lorenzo i gdy go nie ma.–Sprawiłem, że porządek zniknął z twojego życia.

–W moim życiu było wszystko, tylko nie porządek– prychnęłam, śmiejąc się krótką chwilę. Podeszłam do Lorenzo mijając blat za którym stałam. Złapałam rękę w której chłopak nie trzymał telefonu i złączyłam nasze palce. Lorenzo był zdziwiony tym gestem niemalże od razu, ale przyznając szczerze, nie bardziej niż ja. Czułam potrzebę dotknięcia go, poczucia jego skóry, zapachu, poczucia jego oczu na moich oczach. –Rodzice to... Nawet nie wiem czy zasługują by nazywać ich rodzicami, a brat... Boże, właśnie zdałam sobie sprawę, że więcej do powiedzenia mam o roślince z parapetu z kuchni niż o własnej rodzinie.

–Ty nie masz roślin w kuchni– zauważył chłopak rozglądając się dookoła ze zmarszczonymi brwiami.

–No właśnie– Lorenzo wybuchł śmiechem zaraz po mnie. Śmiech rozjaśnił jego oczy i twarz. –Więc uwierz mi na słowo, gdy mówię, że mojego porządku nie zburzyłeś ty. Zrobili to moi rodzice i brat, rodzice, którzy odnajdują w firmie pierwszy dom, a dopiero potem wracają na noc do drugiego, rodzice którzy... Którzy są tak zafrasowani tym, by być na pierwszym miejscu rankingu firm budowlanych, że zapominają, że to rodzina powinna być na pierwszym miejscu.

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz