Rozdział 13

50 6 1
                                    

*Lorenzo

Kolejny dzień z pozoru niczym nie wyróżniał się od innych. Ale tylko z pozoru.

Wstałem z łóżka, odbębniłem poranną rutynę i kiedy miałem jeszcze pół godziny wolnego czasu zanim musiałem wyjść do biblioteki, postanowiłem zrobić sobie coś na wzór śniadania. W kuchni znalazłem mleko, cukier, mąkę, jogurt i jajka, a do tego w mojej lodówce nawet znajdowało się parę bananów. Wszystkiego tego użyłem, by zrobić naleśniki. Podejrzewam, że byłem otumaniony zapachem naleśników i dlatego nie zauważyłem, że ktoś wszedł do domu. Dopiero kiedy przechodziłem obok wnęki z której miałem dobre widzenie na drzwi, zauważyłem, że machoniowy przedmiot jest uchylony, a nie szczelnie zamknięty. Rozejrzałem się i rozważyłem opcje. Albo ktoś wtargnął tu wieczorem, gdy ja zasnąłem albo w nocy albo nawet teraz, gdy ja już byłem na dole, a rano byłem zbyt roztargnięty i nie zauważyłem, że drzwi były już otwarte, gdy wstałem. Nie znałem okoliczności, ale jedno było pewne - drzwi frontowe same się nie otwierają o ile mi wiadomo. No ale mogę się mylić, prawda?

Zgasiłem kuchenkę. Byłem cicho jak myszka przemierzając korytarz, a potem cały parter domu, ale tam niczego nie znalazłem. Nie byłem naiwny, wiedziałem, że za otwartymi drzwiami kryje się coś złego, to musiał być jakiś znak. Nie byłem pewny na sto procent czy osobnik, który to zrobił wszedł do domu czy zostawił wiadomość i wrócił, ale musiałem się tego dowiedzieć. Dlatego z kuchennym tasakiem w dłoni ruszyłem po schodach, kiedy parter okazał się pusty.

A lata temu mogłem wybrać propozycje Pana do towarzystwa, zbijać fortunę na zajebistym seksie - stan dwie pieczenie na jednym ogniu i nie oganiać się całe życie za świrami.

Kto to mógł być? - pytałem siebie w myśli. Anthony? Higgins? Nie ufałem ani jednemu ani drugiemu. A może to jeszcze ktoś inny? Może byłem zbyt mało ostrożny i zwróciłem na siebie uwagę kogoś kogo nie powinienem był. Rozglądałem się dziko rejestrując każdy ruch, a raczej żaden ruch, bo nic prócz mnie po domu się nie poruszało. W końcu zrezygnowałem, nie znalazłem nic co miałoby mnie niepokoić i to właśnie mnie niepokoiło.

–Skurwiele–szepnąłem do siebie. Złapałem za telefon i wybrałem numer Perrie. Pierwszy sygnał-  zaczęły pocić mi się dłonie, drugi sygnał -  oddech mi przyspieszył, trzeci sygnał - na moich ustach wymalowane było małe "o", a oczy przybrały zmartwiony wyraz. Nie odebrała - i to dopiero zmartwiło mnie konkretnie.

Rozejrzałem się po domu jeszcze raz, westchnąłem.

–W co ty się znowu wplątałeś, Lorenzo– szepnąłem do siebie i gwałtownie zamknąłem frontowe drzwi. Zagrożenia nie było, a jeśli było to minęło i nie zmierzałem się kryć we własnym domu. Nie byłem taki, choć nie chciałem ściągać na siebie problemów, wiedziałem, że już je mam. I trzeba je było wziąść na klatę. Wziąłem kluczyki od auta, za które byłem wdzięczny Anthonemu (ciekawe czy słusznie) i zamknąłem pospiesznie dom pieprząc śniadanie. Wsiadłem do bryki i ruszyłem. Przejechałem powoli przed domem Perrie, obserwując wschodnie okna i odetchnąłem z ulgą widząc dziewczynę paradującą po kuchni. Pojechałem więc do miejsca, w którym mogłem wyluzować, dać myślom popłynąć i zastanowić się logicznie co Anthony knuje, dopóki jeszcze nie musiałem jechać do pracy.

Znowu milion spraw na głowie, jak za starych, złych czasów. Dodać do tego wszystkiego Higgins'a. I Perrie. I wychodzi mieszanka wybuchowa.

Ah. Chyba spędzę na tym torze więcej czasu niż myślałem.

*

Kiedy nadgarstki bolały mnie od ostrych zakrętów, a nogi od gwałtownych zmian biegów, zatrzymałem auto w poprzek toru blisko wyjazdu. Położyłem obie dłonie na kierownicy i ciężko dysząc spojrzałem za przednią szybę. I coś tam zobaczyłem.

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz