*Perrie
-Jesteś psychiczny jak myślisz, że tam skoczę- prychnęłam nawet nie spogladaajc drugi raz na wyrwę pomiędzy jednym blokiem a drugim.
-Mówiłaś mi, że jestem psychiczny już czternaście razy podczas drogi, a jednak ze mną idziesz. Więc teraz uznaj w końcu, że taki jestem i skocz albo cię przerzucę- odpowiedział mi kpiąco. Sam stanął na najbardziej wysuniętym kawałku dachu, na czymś co robiło za maszt dla flag i nawet przez chwilę udawał, że spada, zanim skoczył na drugi dach.
-Mogłabym teraz zwiać- prychnęłam.
-Nie zachowuj się jakbym zamierzał cię stąd zepchnąć - przewrócił oczami. Ku mojemu zdziwieniu, Anthony wyciągnął w moją stronę rękę. Jakby czekał aż ją złapię. Stał na krawędzi, jeśli ja stanęłabym na swojej - dosięgnęła bym ją i... I możliwe, że wcale nie czułabym się pewniej stając obok niego.
-Bo podejrzewam, że właśnie to chcesz zrobić - odpowiedziałam mu mierząc go wzrokiem.
-Zgodziłaś się tu przyjść, nie przyciągnąłem cię siłą. Nawet ci nie groziłem, Perrie. Chcę Ci tylko coś pokazać - znów przewrócił oczami. - Złap moją rękę jeśli się boisz albo po prostu skocz. Przecież tu nie ma więcej niż półtora metra wyrwy, nie bój się.
Spojrzałam znowu w dziurę pomiędzy budynkami, potem w niebo, już zachodziło ciemną nocą, która miała przyjść niedługo i spojrzałam na Anthonego. Który czekał. Coś mi mówiło, że akurat w tej chwili nie grozi mi nic. Może za pięć minut, dziesięć albo piętnaście, ale teraz - jestem bezpieczna. Więc podeszłam bliżej brzegu, nie spojrzałam w dół - nie jestem nienormalna i przełknęłam ślinę. Wysunęłam rękę w stronę Anthonego i zamknęłam jedno oko.
-Zamknij oczy jeśli chcesz. Podaj mi dwie ręce i skocz, gdy ci powiem. Przecież to nie jest duża dziura, Perrie - zaśmiał się, chociaż jego śmiech dziś jest dużo mniej demoniczny niż ostatnio.
-Ja skoczę, a ty mnie wypchniesz. No nie żartuj - prychnęłam.
-Boże, skaczesz czy nie? Niedługo minie to, po co tu przyszliśmy, a ty nawet nie zdążysz przeskoczyć kilku metrów - jego głos zrobił się nieprzyjemny. Zmierzyłam go więc wzrokiem jeszcze raz, a potem dziurę, która mnie od niego dzieli.
-Obiecujesz, że mnie złapiesz? - zapytałam szorstko.
-Obiecuję.
-Przysięgnij.
-Przysięgam, Perrie. Skacz już.
-Przysięgnij jeszcze.
-Przysięgam, że nie zepchnę cię w tamtą dziurę, że złapię cię jak skoczysz i że jesteś tu ze mną bezpieczna. Czy teraz możesz skoczyć?
Znów spojrzałam na dziurę pod nami. Leciała w dół na kilkanaście pięter albo nawet i kilkadziesiąt - nie liczyłam, gdy szliśmy po schodach. Ale nie miałam przecież wyjścia (choć mogłam zawrocic, otworzyć właz i zbiec po schodach tak szybko, że Anthony nie zdołałby dobiec do mnie). Coś jednak mówiło mi, że to wcale nie byłby dobry plan, może... Może to współczucie? Albo chęć zrobienia czegoś dla tego chłopaka tak skrzywdzonego przez mojego chłopaka.
Chwila, Lorenzo to mój chłopak? Nawet jeśli, to nie odpowiadam za jego grzechy... Per, ogarnij się.
-Okej - zgodziłam się. - Ale jak mnie nie złapiesz...
-Złapię- przerwał mi. Wystawił ręce w moją stronę, ja stanęłam na krańcu dachu, dokładnie tak jak on niedawno. Prawie dotykał mnie dłońmi, brakowało kilku, może kilkunastu centymetrów żeby mnie złapał. No i skoczyłam wysuwając ręce w jego stronę. Oplotłam rękoma jego szyję, a nogami jego pas, kiedy byliśmy już na tym samym dachu i z ciężkim oddechem i piskiem, który zamarł mi na ustach, zdałam sobie sprawę, że skoczyłam.
CZYTASZ
Lorenzo (Zakończone)
RomantikLorenzo wychodzi z więzienia i już nic nie wydaje się takie samo. Ma wrażenie, że świat zmienił bieg i pędzi teraz jeszcze szybciej niż poprzednio. Tym razem jednak Lorenzo nie da się przewrócić. Przysiągł sobie, że nigdy już nie wróci do więzienia...