*Lorenzo
Im bardziej zbliżaliśmy się do budynku, na którym podobno miał znajdować się Anthony, tym bardziej czułem się niepewnie.
Czułem się też podle. Poruszałem się jakby nieaktywny. Myślałem co mogę powiedzieć chłopakowi, któremu zniszczyłem kiedyś życie.
"Nie jesteś jedynym, któremu zrujnowałem życie"? "Nie miałem pojęcia, że to wszystko się wydarzyło"? "Stawiam piwo i o wszystkim zapomnijmy"?
Boże, to żałosne.
Gdy byliśmy na dachu, poczułem nie tylko stres, ale i strach, że jeszcze niedawno Perrie znajdowała się tu sama z Anthonym.
-Wiedziałem, że domyślisz się gdzie jestem - głos dochodził znad krawędzi. - Ale nie sądziłem, że wydasz mu moją kryjówkę.
Perrie pierwsza do niego podeszła. Położyła mu rękę na ramieniu, powiedziała coś, na co on odpowiedział kręceniem głowy.
-Gdyby któryś z was mnie potrzebował, jestem na dole - powiedziała głośno. Posłała spojrzenie najpierw Anthonemu potem mi. - I proszę skorzystajcie ze schodów- dodała, a potem zniknęła.
-Zabrałeś ją tu? - zapytałem, bo nie mogłem się powstrzymać.
-A co? Jesteś zazdrosny? - prychnął w odpowiedzi.
-Raczej przerażony, że mogłeś ją stąd zrzucić.
-Zabawne. Twoja dziewczyna powiedziała mi wtedy to samo- prychnął znów i chociaż nie zaszczycił mnie spojrzeniem mogłem przysiąc, że przewrócił oczami.
-Okej, pogadamy? W końcu chyba po to tu jesteśmy. Czy wolisz udawać, że wcale się tu nie pojawiłem i dalej karać mnie za coś o czym nie miałem pojęcia- uniosłem się. - Nie wiem jak mogłeś pomyśleć, że spowodowałbym twój wypadek specjalnie.
-Nikt nie powiedział, że tak pomyślałem.
Kiedy Anthony odwrócił się do mnie, jego wzrok wskazywał na to, że chyba mówił prawdę.
-Więc co to za szopka? - zapytałem. - Dlaczego karzesz mnie za to od lat? Dlaczego nie mogłeś do mnie przyjść i jak normalny człowiek dać mi w mordę?
Zupełnie jakbym sam sobie tego teraz zażyczył, Anthony przeszedł żwawo parę kroków i zaciśniętą pięścią zderzył się z moim policzkiem. Wytknąłem język, który na szczęście schowałem do środka przed uderzeniem i dzięki temu go sobie nie ugryzłem i poczułem metaliczny smak krwi..
-I uważasz, że teraz mi lepiej? - Anthony przekierował pytanie do mnie. Cóż, nie wiedziałem czy mu lepiej, szczerze to nawet w to wątpiłem więc wzruszyłem ramionami i wyplułem trochę krwi z buzi. - Nie jest mi lepiej. I o dziwo gdybym posłał cię na szpitalne łóżko, też nie byłoby mi lepiej. Gdybym pozbawił cię życia też by nie było! I gdybym odegrał się na tobie za pomocą Perrie, też by mi kurwa nie było lepiej! Bo twoja dziewczyna to jakaś pieprzona mediatorka i w każdej sytuacji potrafi otworzyć trzecie drzwi.
-Więc o co chodzi? Nie chcesz mnie pobić, nie chcesz mnie nienawidzić, nie chcesz się odegrać - powtórzyłem po nim. Cały czas taksowałem go wzrokiem i muszę przyznać, że wyglądał trochę jak szaleniec. - Nie chcesz uwierzyć, że spowodowałem wypadek nieumyślnie. Nie chcesz uwierzyć, że gdybym wiedział o tym co ci zrobiłem, zachowałbym się inaczej.
-Wybacz, że nie wysłałem do ciebie pierdolonej sowy z listem ze szpitala- jego słowa ociekały sarkazmem. - Jesteś mistrzem, Enzo! Tylko Ty z sytuacji w której prawie umarłem możesz uważać, że jesteś ofiarą!
-Słuchaj nigdy nie lubiłem cię aż nadto, ale nigdy też nie chciałem zrobić ci krzywdy! - warknąłem czując ból spowodowany jego oskarżeniami. - Nie jestem pierdolonym mordercą, niezależnie od tego co o mnie myślisz. Oskarżasz mnie o cały ten szajs, ale w głębi duszy wiesz, że gdybyś przyszedł do mnie po pomoc, to byś ją dostał - wycelowałem w jego kierunku palec i już widziałem jak żyłka wściekłości pulsuje na jego szyi. - Nienawidziłeś mnie przez te wszystkie lata, bo nienawidziłeś też siebie, że nie pozwoliłeś mi sobie pomóc. A wiesz, że bym pomógł.
![](https://img.wattpad.com/cover/298175418-288-k82365.jpg)
CZYTASZ
Lorenzo (Zakończone)
RomansaLorenzo wychodzi z więzienia i już nic nie wydaje się takie samo. Ma wrażenie, że świat zmienił bieg i pędzi teraz jeszcze szybciej niż poprzednio. Tym razem jednak Lorenzo nie da się przewrócić. Przysiągł sobie, że nigdy już nie wróci do więzienia...