Rozdział 24

31 4 0
                                    

*Perrie*20 lipiec

Byliśmy teraz w moim domu. Po wczorajszym 'incydencie' pomyślałam, że będzie lepiej jeśli chłopak nie będzie w swoim gniazdku. Mówił o nim smutne rzeczy: jak bardzo w nim cierpiał, ile czasu spędził w nim myśląc o złych rzeczach. A to niedopuszczalne. Niedopuszczalnym jest to, że własny dom kojarzy się komuś z samym bólem, ale pod tym względem, ja i Anthony byliśmy tacy sami.

Z samego rana Anthony zachowywał się dziwnie. I nie miałam na myśli tego 'dziwnie' w sensie, że mnie porwał i nie dawał wrócić do domu, tylko tego 'dziwnie' w sensie, że... Miło. Był miły, naprawdę miły, niczym inny człowiek i wydaje mi się, że już od czterdziestu minut zastanawia się nad czymś głęboko.

-Mogłabyś mi uciec już pięćdziesiąt razy- powiedział w końcu w którymś momencie. Odwróciłam do niego głowę, bo siedziałam przez chwilę do niego tyłem wypełniając krzyżówkę.

-Muszę dopisać jeszcze cztery hasła, dopiero wtedy- odparłam sarkazmem.

Na moje słowa Anthony jakby poparzony, podniósł się i kilkoma krokami przeszedł dzielącą nas odległość. Zawisł na oparciu kanapy, dokładnie nad moją głową, aż w końcu oparł na niej swoją brodę i wbił wzrok w okratowaną kartkę.

-"Sebastian"- powiedział w końcu wskazując palcem jedną kratkę. - A tu "Idomeneusz"

-Sowa mądra głowa- prychnęłam zapisując to co powiedział.

-Jak można nie wiedzieć jak na imię miał Bach albo jakie dzieła ma Mozart - prychnął.

-Nie wiedziałam, że to krzyżówka dla kochających literaturę - przewróciłam oczami.

Chłopak spojrzał na mnie jak na wariata. Patrzył tak przez kilka chwil, aż poczułam jak jego wzrok pali mi skórę.

-Ty tak serio? - szepnął. Spojrzałam na niego jak na wariata, gdy tak rozszerzał oczy i unosił brwii. - Per, powiedz, że robisz sobie jaja.

-Tony, powiedz, że byłeś prymusem w szkole i tyle - zaśmiałam się. Patrzył na mnie serio jak na kogoś kto postradal zmysły i dopiero kiedy mielił językiem w buzi myśląc co powiedzieć, by mnie nie urazić, ja wybuchnęłam śmiechem. - Twoja mina... Boże... Powi.. Powinnam zrobić zdjęcie.

-Ty wstręciuchu- warknął cicho mierząc mnie wzrokiem i już wstał by iść w moim kierunku kiedy ja zaczęłam uciekać. Przebiegłam kuchnie, o mało nie przewracając barowych stołków i salon napadając na kanapę i ją przeskakując. Przeskakując ją oczywiście prawie, bo zadarłam nogę zbyt wolno by nie spotkała się z oparciem kanapy i zawisłam na niej. Dupskiem do góry, twarzą unicestwioną przez stos poduszek. Oczywiście nie obyło się także bez bólu, bo jak okazało się chwilę później, Anthony nie jest mistrzem hamowania.

-To chyba żart - zaśmiałam się czując jak ciało Anthonego przeważa nas oboje i jak trzymając mnie za pas ciągnie mnie ze sobą. - Anthony! Nie no!

-Kurwa - warknął śmiejąc się bez ustanku. Nie przestał nawet w momencie w którym opadliśmy naszymi bokami na kanapę i sturlaliśmy się z kanapy na piękną, twardą, przywracającą do rzeczywistości podłogę. Jednak nawet to nie zabrało nam śmiechu z ust. Jęknęłam czując jak mój własny łokieć wbił mi się w żebra i gwałtownie przewróciłam się na bok. Tak, że leżałam teraz tylko odrobinę, tylko kilka milimetrów od ciała Anthonego. Jego buzia znajdowała się gdzieś na wysokości mojej szyi, a ręce pod moim ciałem.

-Niczym kula do kręgli - zaśmiał się. - Turlasz się zawodowo, a i ręce dałabyś radę połamać.

Gwałtownie uniosłam się na rękach układając je po obu stronach swojego ciała i uwolniłam ręce Anthonego spod swojego cielska.

Lorenzo (Zakończone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz