Patrzę na Igora, krzątającego się po kuchni na bosaka, ubranego jedynie w dresowe spodnie niebezpiecznie nisko opadające na wąskich biodrach i znów mam w głowie same nieprzyzwoite myśli, które towarzyszą mi w zasadzie od momentu, gdy wylądowaliśmy nad jeziorem.
– Dzień dobry – mruczy Igor, seksownie schrypniętym półgłosem, nawet na mnie nie patrząc. Nie ma w tym jednak żadnej złośliwości czy obrazy, a jedynie czyste skupienie na przygotowaniu nam śniadania.
Podchodzę bliżej i kradnę z deski do krojenia plasterek pomidora, który od razu pakuję do ust, a potem oblizuję place, wspieram się dłońmi o blat kuchennej wyspy i wsuwam na nią tyłek.
– Dzień dobry – odpowiadam, obserwując pracę jego mięśni przy każdym ruchu. Mimowolnie zwilżam wargi językiem, a kiedy Kędzior nagle spogląda na mnie, moje serce przyspiesza.
– Czy mi się zdaje, czy właśnie pieprzysz mnie wzrokiem? – pyta bez ogródek, uśmiechając się lekko, a ja nie odzywam się ani słowem, bo przecież nie ma sensu zaprzeczać. Jest przystojnym facetem i tylko chyba jakaś ślepa idiotka nie pieprzyłaby go wzorkiem. I gdyby tylko to nie był Kędzior, pewnie byłabym teraz cudownie obolała po całonocnym maratonie.
Podchodzi do mnie i opiera się dłońmi po obu stronach moich bioder, patrząc na mnie w taki sposób, jakby wciąż miał nadzieję, że może jednak zmienię zdanie.
– To w dalszym ciągu nie jest dobry pomysł – mówię cicho, zupełnie bezwiednie spoglądając na jego kuszące wargi, które aż proszą, by ich skosztować. – Narobiliśmy tylko jeszcze większego bałaganu w naszym życiu, a chyba oboje mamy je wystarczająco zagmatwane.
Igor przymyka powieki i leniwie przesuwa nosem po moim policzku. Jeśli sprawdza moją silną wolę, to powinien wiedzieć, że jeszcze chwila tego kuszenia, a nie będzie po niej śladu.
– Gdybyś kiedyś zmieniła zdanie... – urywa i przywiera chłodnymi wargami do mojego czoła. Czuję, jak lekko się uśmiecha tuż przy mojej skórze i cholera, przyznaję, że pokusa jest naprawdę ogromna. Jestem pewna, że gdyby nad jeziorem nie rozdzwonił się jego telefon i nie okazało się, że osobą, która tak namolnie do niego wydzwania jest Lilka, teraz pewnie zastanawiałabym się nad tym, jak elegancko wymiksować się z niezręcznego poranka po upojnej nocy zamiast rozkminiać o tym, jak bardzo cudownych mogło być tych kilka chwil beztroskiej przyjemności.
– Wolisz tosty czy zwykle kanapki? – pyta nagle Kędzior, odsuwając się ode mnie, jak gdyby nigdy nic.
Uśmiecham się pod nosem i patrzę na niego, nie dowierzając, że z taką łatwością przeszedł od uwodzenia mnie do śniadania.
– Cokolwiek – mruczę, zeskakując z blatu. Nerwowo wygładzam jego koszulkę z logo OSP, którą mam na sobie, a która zasłania moje ciało ledwie do połowy uda. Staram się nie gapić na jego wysportowane ciało maślanym wzrokiem, ale jego mina i pewny siebie uśmiech mówią mi, że kiepsko mi to wychodzi. – Lilka się odzywała? – pytam, podchodząc do wózka, w którym Igor zdążył już ułożyć Szymka. Mały śpi jak aniołek, a ja uśmiecham się do niego i najdelikatniej jak potrafię dotykam wierzchem dłoni jego rumianego policzka. Wyobrażam sobie swoją pociechę, ale zaraz przychodzi myśl, że tak naprawdę nic nie wiem o macierzyństwie, a wraz z nią milion wątpliwości czy na pewno sobie poradzę z odpowiedzialnością za drugiego, zupełnie bezbronnego i w pełni zdanego na mnie, małego człowieka. Bycie samotnym rodzicem, to przecież nie jest droga po płatkach róż, ale z drugiej strony ile można czekać na swojego księcia z bajki? A przede wszystkim, gdzie go szukać? I skąd mieć pewność, że nie wystawi cię do wiatru, gdy pojawią się komplikacje?
CZYTASZ
Układ prawie idealny
RandomKornelia Meyer to dobiegająca trzydziestki, zwariowana singielka, która od zawsze, zamiast za tłumem, wolała iść pod prąd. W dniu swoich 29-tych urodzin postanawia, że będzie miała dziecko zanim na jej liczniku pojawi się trójka z przodu. Idealnym k...