Gdy dobiegasz trzydziestki, a twoi znajomi, zaabsorbowani własnymi rodzinami, coraz rzadziej towarzyszą ci w imprezach, zaczynasz mieć poczucie, że życie toczy się obok ciebie. Zastanawiasz się co z tobą jest nie tak i dlaczego, do cholery, nadal nie usidliłaś żadnego samca, który z radością podzieliłby się z tobą swoim cudownym materiałem genetycznym, a potem może nawet zbudował dla was dom i posadził drzewo.
Bez przesady.
Dom i drzewo byłyby miłym bonusem, ale dla mnie nie jest to warunek konieczny. Nigdy nie wierzyłam w romantyczne miłości do grobowej deski i żadne happily ever after, a nawet jeśli parę razy dopuściłam taką myśl do siebie, to obserwując moją przyjaciółkę, której życie zdecydowanie nie rozpieszczało, utwierdziłam się jedynie w przekonaniu, że długo i szczęśliwie najzwyczajniej w świecie nie istnieje.
Dziś nie mam złudzeń, że w moim przypadku nie istnieje nawet samo szczęśliwie.
Wzdycham ciężko i pociągam przez kolorową słomkę spory łyk mojego drinka, którego słodycz przyjemnie pieści podniebienie, podczas gdy zawarty w nim alkohol rozgrzewa przełyk. Początkowo zazdrościłam Lilce, która spotkała swojego księcia, mając zaledwie piętnaście lat. Trzy lata później na świecie pojawiła się ich córka, a ja zostałam matką chrzestną. Wtedy, obserwując ich, zakochanych w sobie po uszy, chyba pierwszy raz w życiu miałam wewnętrzne przekonanie, że w rzeczywistym świecie też zdarzają się bajki ze szczęśliwym zakończeniem. To był cudowny czas, a Zosia była najukochańszym stworzeniem na świecie i moim oczkiem w głowie. Pomyślałam, że to cudowne, móc zajmować się małym, zupełnie zależnym od ciebie człowiekiem, ale szybko doszłam do wniosku, że zamiast tonąć w pieluchach i kaszkach, wolę jednak jeszcze trochę pożyć. No i żyłam, a dziś kończę dwadzieścia dziewięć lat i jestem w czarnej dupie, bo mój plan posiadania potomstwa przed trzydziestką zaczyna się dramatycznie oddalać.
– Nel.
Gdy słyszę za plecami dobrze mi znany, schrypnięty, przesiąknięty pewnością siebie i przekonaniem o własnej wspaniałości głos, chce mi się rzygać. Przywdziewam jednak na twarz najbardziej słodki uśmiech, na jaki stać mnie w tej chwili i odwracam się w jego stronę, nie odklejając tyłka od barowego stołka. Tak na wszelki wypadek, bo czuję, że moje całkiem zgrabne nogi, do których zdążyła już spłynąć spora część wypitego przeze mnie alkoholu, mogłyby mnie zawieść, a wolałabym nie wyjść przy nim na totalnie urżniętą panienkę.
– Kubuś – mruczę słodko i pociągam przez słomkę, równie słodkiego jak mój głos, drinka.
– Jakub – cedzi przez zęby, racząc mnie jednym z całego wachlarza swoich wystudiowanych uśmiechów. W jego mniemaniu powinnam chyba teraz paść mu stóp i być wdzięczną losowi, że ktoś taki jak on w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Niedoczekanie.
CZYTASZ
Układ prawie idealny
De TodoKornelia Meyer to dobiegająca trzydziestki, zwariowana singielka, która od zawsze, zamiast za tłumem, wolała iść pod prąd. W dniu swoich 29-tych urodzin postanawia, że będzie miała dziecko zanim na jej liczniku pojawi się trójka z przodu. Idealnym k...