10. The show must go on

267 21 6
                                    


          Po jednodniowej banicji w pracy, spowodowanej moją niedyspozycją po nieoczekiwanym spotkaniu z Zielińskim i jego propozycji nie do odrzucenia, stawiłam się w firmie już przed siódmą

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

          Po jednodniowej banicji w pracy, spowodowanej moją niedyspozycją po nieoczekiwanym spotkaniu z Zielińskim i jego propozycji nie do odrzucenia, stawiłam się w firmie już przed siódmą. Lubię ciszę i spokój, jakie panują tu o tej porze, a jeszcze bardziej fakt, że przy dobrym wietrze, nim firma zacznie tętnić życiem, zdołam nadrobić kilkudniowe zaległości, przynajmniej w kwestii przeglądania maili. Poza tym postanowiłam wziąć się za siebie i znów stać się Kornelią Meyer, która nie analizuje, nie użala się nad sobą, a przede wszystkimi nie rozgrzebuje przeszłości i nie upija się pod byle pretekstem; Kornelią, która zdaje się na instynkt i po prostu działa, patrząc wyłącznie przed siebie, nigdy wstecz.

          Odruchowo zerkam na biurko i spoczywającą na nim teczkę z logo kancelarii adwokackiej. Przesuwam opuszką palca po wypukłym obrazku i boleśnie zagryzam dolną wargę na wspomnienie spotkania z Zielińskim. W dalszym ciągu jest tym samym dupkiem, którym był przez cały okres naszej znajomości, a ja, mimo czasu, jaki minął od naszego rozstania, wciąż jestem zbyt podatna na jego urok. Całe szczęście jestem również zbyt dumna, by pozwolić mu na to, aby ponownie okręcił mnie sobie wokół małego palca i zbyt inteligentna, żeby drugi raz wejść do tej samej rwącej rzeki, której rwący nurt porwie mnie w ciągu zaledwie kilku sekund, raz po raz rzucając moim ciałem o twarde, ostre skały. Nie jestem masochistką i w moim życiu z całą pewnością nie ma już miejsca dla Zielińskiego.

          Wzdycham ciężko i przesuwam teczkę na bok, by na blacie biurka postawić plastikowy kubek, wypełniony kawą, którą kupiłam po drodze w automacie. Jest ohydna, ale nie mam zamiaru tracić czasu na walkę z ekspresem, który już przed moim urlopem odmawiał posłuszeństwa, a nie sądzę, by ktokolwiek zadał sobie odrobinę trudu, by odwieźć go do serwisu. Sama też nie zamierzam tego robić, przynajmniej dopóki Sandra mi tego nie zleci.

          – Nel?

          O wilku mowa!

          Przecieram oczy ze zdziwienia, kiedy w progu staje Lewicka, bo akurat jej nie spodziewałam się zobaczyć tu przed południem. W dodatku jest uśmiechnięta od ucha do ucha, pełna werwy i energii, jakich chyba u niej dotychczas nie widziałam. Nie wiem, co ją tu przygnało o tej porze i aż boję się zgadywać. Zajmuję miejsce za biurkiem i uruchamiam komputer.

          – Świetnie, że już jesteś – mówi, a promienny uśmiech nie schodzi z jej ust. Uśmiecham się krzywo, bo przecież zawsze tu jestem o tej porze, a ton wypowiedzi Sandry jednoznacznie wskazuje na to, że zdaje się nie mieć o tym pojęcia. Jak o wielu innych sprawach, ale to ona jest tu szefem. – Wpadłam na genialny pomysł – komunikuje z entuzjazmem, rzucając swoją markową torebkę na małą kanapę, przeznaczoną dla gości, oczekujących na audiencję w jej gabinecie, znajdującym się za moimi plecami. Zaraz potem sama opada na miękkie poduchy z niezwykłą gracją i lekkością. Zakłada nogę na nogę, jedną dłoń układa na odsłoniętym, kościstym kolanie, a drugą przerzuca nonszalancko przez oparcie kanapy i zaczyna bębnić placami w skórzane obicie, wpatrując się we mnie nachalnie, jakby czekała, aż zapytam o co jej chodzi. Ja jednak postanawiam milczeć, bo wcale nie jestem pewna czy chcę usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Jej genialne pomysły rzadko kiedy są naprawdę genialne, a często przysparzają mi jedynie dodatkowej roboty.

Układ prawie idealnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz