VII. Ashley, Blake

1.8K 108 1
                                    

Cześć, maleńki--- szepnęłam do trzytygodniowego chłopczyka w łóżeczku. Pogłaskałam go delikatnie po krótkich brązowych loczkach. Westchnął cichutko, dziecięco. Uśmiechnęłam się. Rozwarł malutkie paluszki swojej malutkiej, bladej rączki, jakby szukając czegoś, co można chwycić. Zachichotałam i pogładziłam palcem wnętrze dłoni dziecka, a on delikatnie zacisnął palce wokół niego.
Podniosłam wzrok i ujrzałam moją mamę w drzwiach sypialni, patrzącą na nas z miłością. Blay zamarudził i wierzgnął nóżkami niecierpliwie.
--- Weź go--- powiedziała do mnie mama delikatnie. Uśmiechnęła się, widząc mój pełen nadziei i pytania wzrok.--- Weź go, zanim zacznie krzyczeć.
Przełknęłam ślinę i nachyliłam się z powrotem nad łóżeczkiem. Najpierw włożyłam jedną rękę pod główkę dziecka, a drugą pod plecki. Serce podskoczyło mi z radości, gdy podnosiłam niemowlę i poprawiałam je w swoich ramionach. Boże, był w domu zaledwie dwa tygodnie, a zarezerwował sobie sporą część mojego serca.
Blay uniósł rączkę do kosmyka moich włosów, który wymsknął mi się z kucyka i uzupełnił puste miejsce po moim palcu.
Usłyszałam czułe chrząknięcie i znów popatrzyłam w stronę mamy... a za nią, rozczulonym spojrzeniem przyglądał się mi i mojemu braciszkowi nasz tata. Och, jak ja dawno nie widziałam, żeby tak na mnie patrzył, albo się tak uśmiechał... brakowało mi tego. Zawsze za jego czynami kryła się dyscyplina, więc to, jak teraz wyglądał było dla mnie darem. Prawdziwym, bezcennym darem, a po prostu się do nas uśmiechnął i spojrzał z miłością... Może dużo osób by powiedziało, że to nic wielkiego. Ale dla mnie było to wielkie. Było znakiem, że pomimo tego jak tata mnie traktuje, to nadal mnie kocha.
--- Pięknie razem wyglądają. Prawda, William?--- spytała mama odwracając głowę i całując mojego tatę.
Mężczyzna pokiwał twierdząc głową i objął żonę w pasie. Ogarnęło mnie silne pragnienie założenia rodziny. Ładny dom, kochające się małżeństwo, dzieci... Ta wizja nigdy mnie nie opuszczała, to pragnienie zawsze we mnie było. Mama zawsze mówiła, że gdy spotkała po raz pierwszy tatę od razu się w nim zakochała. On od razu wiedział, że to jego partnerka duszy. Połączyli się, zanim jeszcze ukończyli piętnaście lat. Byli w tym samym wieku.
Czy dla mnie istnieje miłość od pierwszego wejrzenia?, pomyślałam ze smutkiem, patrząc na braciszka w swoich ramionach. Czy kiedyś będę miała takie rozkoszne maleństwo na swoich rękach i będę mogła powiedzieć, że jest moje? Czy mnie też kiedyś będzie obejmował kochający mnie mężczyzna, mój partner duszy?
Moje rozważania przerwał dzwonek do drzwi. Patrzyłam, jak tato całuje jeszcze mamę we włosy i idzie otworzyć.
--- Ashley?--- zaczęła moja mama.--- Zauważyłam, że w ostatnich tygodniach zachowujesz się inaczej niż zwykle. Czy coś się dzieje?
Uśmiechnęłam się. Zapominałam czasami, że Tamara Win-Black to bardzo empatyczna i spokojna kobieta. Całkowite przeciwieństwo Williama Blacka, który jest twardy i zdyscyplinowany.
--- Może tak trochę--- odpowiedziałam.
--- Ach, a czy to ma związek z... mężczyzną?
Bardzo empatyczna i trafna kobieta.
--- Co? Nie... Może...
Mama zachichotała wiedząc, że trafiła.
--- Ashley, przyszła Ricki po ciebie--- zawołał tato.
Mama podeszła do mnie i zabrała dziecko z moich ramion. Miałam ochotę zawołać, żeby oddała mi maleństwo, co było absurdalne, bo to JEJ dziecko. Przycisnęłam dłonie do boków i zacisnęłam je w pięści. Brakowało mi rozkosznego ciężaru.
Do sypialni zajrzała Ricki.
--- Dzień dobry--- powiedziała do kobiety, a ta jej odpowiedziała z uśmiechem. Przyjaciółka spojrzała na mnie i wskazała za siebie.--- Idziesz?
--- Tak, już idę...
--- Gdzie idziecie?--- spytał tata.
--- Poćwiczyć--- odparłam, wychodząc z sypialni rodziców.
--- Wspaniale. Uczcie się, ćwiczcie i wyrastajcie na młode, potężne czarownice--- powiedział, wracając do swojego zwykłego tonu.
--- Hm, oczywiście--- mruknęłam.
Pożegnałyśmy się i taksówką pojechałyśmy. Jednak nie pojechałyśmy ani do Ricki, ani do akademii.
--- Ricki?--- zagaiłam.--- Gdzie my jedziemy?
Patrzyła na mnie dziwnie przez chwilę w milczeniu.
--- Zobaczysz--- powiedziała w końcu i wyjrzała przez okno.
Zrozumiałam, że coś jest nie tak. Ricki praktycznie nigdy się tak nie zachowywała. Zawsze była otwarta, ta zakochana w koreańskim aktorze z granatowymi końcówkami włosów dziewczyna. Zawsze mówiła to, co jej się żywnie podobało przy wszystkich, poza nauczycielami. Jeśli milczała, to znaczyło, że dzieje się coś poważnego. A ja mogłam tylko zastanawiać się, co to mogło być.
W końcu dotarłyśmy na miejsce. Ricki kazała poczekać taksówkarzowi i wygoniła mnie z samochodu. Zostawiła mnie przed drzwiami jakiegoś baru i do kogoś zadzwoniła.
--- Ricki, powiedz mi, o co chodzi?--- zażądałam, gdy schowała telefon i wepchnęła mnie do baru i poprowadziła do stolika.
--- Powiedział, że za niedługo przyjdzie.
Zmroziło mi krew na to jej proste oświadczenie.
--- Kto?
Popatrzyła znowu na mnie.
--- Uhm... Leo.
Oparłam się o siedzenie.
--- Ricki! Ale mnie wystraszyłaś! Dlaczego robiłaś z tego taką wielką tajemnicę?
Zagryzła wargę i zaczęła wykręcać palce.
--- Ja wiem, że ty nie chcesz chłopaka, ale on jest w tobie zadurzony... i do tego tak prosił...
--- ... A tobie podoba się jego przyjaciel--- dodałam za nią i się uśmiechnęłam, gdy oblała się rumieńcem.
--- No... Proszę?
Zaśmiałam się.
--- Okej.
Rozpromieniła się.
--- Nie jesteś na mnie zła?
Pokręciła głową, a ona westchnęła z ulgą.
--- Całe szczęście.--- Zadzwonił jej telefon.--- Uch, muszę iść. On zaraz tutaj powinien być.
Pożegnałam się z nią i patrzyłam, jak opuszcza bar.
Nie wierzę, pomyślałam. Umówiła mnie na randkę z Leo.

Miłość według czarownicy ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz