Zjebało się wszystko. Dosłownie.
- Blaise, to nie jest śmieszne. - pomyślałem.
Po rozmowie z Chloe poczułem ciarki przechodzące przez całe moje ciało.
Coś było nie tak. Ten facet tak się nie zachowywał. Nigdy.Byłem w stu procentach pewny, że coś się stało, a to nie oznaczało niczego dobrego.
Oparłem się o szybę, lekko uderzając głową, jednak nie poczułem chłodu, od szklanej tafli, ponieważ przesłonięta była wielką welurową zasłoną.
Kiedy wszystko nareszcie zacząłem sobie powoli składać w życiu do kupy, a przynajmniej próbowałem, to musiało się coś odjebać. Nie wierzyłem, jak próbowałem sobie wmówić, że to pewnie nic takiego. Ja to czułem, że cisza od strony Blaise'a to coś, co wszystko rozsypie.
Pierwszym krokiem w tę stronę, było udanie się do własnej sypialni i otwarcie najniższej półki w szafce przy łóżku. Nie znajdywało się tam nic ciekawego, dla ciekawskich osób, ale mnie ona wręcz odpychała. Wśród rzeczy, których nie chciałem nigdy więcej oglądać, wyszukałem małą kartę, leżącą na samym spodzie.
Drugą dłonią wyjąłem telefon z tylnej kieszeni spodni i zamieniłem karty.
Nagle mój telefon zalała fala nieodebranych połączeń i wiadomości, które nie były mi do niczego potrzebne. Usunąłem wszystko. W tej chwili zależało mi tylko na jednym numerze i właśnie go wybrałem.- Szef? - zapytał, głos w słuchawce.
- Nie jestem już Twoim szefem. - przypomniałem chłopakowi.
- Jasne. - Nie było to do końca szczere, ale nie brnąłem w to dalej.
- Potrzebuje informacji.
- Od tego jestem. Szczegóły proszę.
- Blaise jechał tu, nie dotarł tu i nie odbiera telefonu. Dowiedz się wszystkiego, Andrew.
- Mam wyśledzić szefa, dla szefa, który uważa, że już nim nie jest? - zażartował, ale mi nie było do śmiechu.
- Zadzwoń, jak coś się dowiesz.
Przerwałem rozmowę. Kolejną sprawą do załatwienia była matka Chloe. A może była to wymówka, może sam nie potrafiłem usiedzieć w miejscu w tej sytuacji.
Złapałem kluczyki od samochodu, których nie używałem za często. Głównie to Blaise'a autem jeździliśmy. Moje mi służyło, jak musiałem coś załatwić poza miastem jedynie. To miasteczko było tak małe, że zwyczajnie szybciej było wybrać się spacerem w miejsce docelowe, niż marnować czas, na odpalenie i wyprowadzenie samochodu z garażu.
Nie zdążyłem złapać za klamkę, a zabrzmiał dźwięk telefonu.
- Nie mów, że już coś masz. - Odebrałem zdziwiony od chłopaka, z którym rozmawiałem chwilę temu.
- Wystarczyło wejść w jakiekolwiek najnowsze wiadomości. Wypadek na autostradzie. Żyje. Szpital Morton Plant w Clearwater.
- Super. Dzięki.
- Od tego jestem. Narka.
Zajechałem przed bramę domu kobiet. Nie było czasu teraz bawić się w otwieranie i wprowadzanie samochodu na posesję. Nie musiałem nawet pukać, po dotarciu do drzwi. Widać obie kobiety czekały na jakieś informacje. Pani N siedziała zgarbiona bardziej niż zazwyczaj, ale po zobaczeniu mnie jej oczy nabrały lekko blasku, ponieważ miała nadzieję na jakieś dobre informacje. Podobnie było z Chloe, dostrzegłem, jak bardzo trzęsły jej się dłonie, kiedy wyciągnęła jedna z nich, by złapać mnie za ramię. Rozumiałem, że ten gest oznacza przywitanie, a jednocześnie nieświadomie, albo świadomie pospieszała mnie. Sądziłem jednak, że bardziej jej stan wynika z troski o matkę. Wiedziałem, że lubiła się z Blaise’em, ale to jej rodzicielka była zawsze na pierwszym miejscu. Bała się, że jej matka może nie poradzić sobie z sytuacją, jeśli okazałaby się ona niezbyt miła.
- Powiedz coś wreszcie. - Dotarł do mnie głos starszej z kobiet, a ja dopiero uzmysłowiłem sobie, że tylko stałem w wejściu i patrzyłem na jedną z nich.
- Wypadek. Żyje, ale tylko tyle wiem. Dowiedziałem się również, w którym szpitalu wylądował.
- Jezus Maria. - Kobieta złączyła dłonie jakby do modlitwy, a córka podeszłaby przytulić matkę.
- Powinienem tam jechać i dowiedzieć się wszystkiego. Jeśli chcecie, mogę zabrać was ze sobą. - dodałem.
Długo nie musiałem czekać na odpowiedź, ponieważ ta była oczywista. Dałem im chwilę na zebranie się, a sam postanowiłem wyjść przed dom i wyjąć telefon z kieszeni.
Na szczęście nie zmieniłem karty w urządzeniu na prywatną, a pozostawiłem służbową z braku czasu. Nie uśmiechało mi się to, ale skoro Blaise prawdopodobnie nie był w stanie teraz wszystko ogarniać, to ja musiałem z powrotem przejąć pałeczkę.
Wybrałem numer mojej dawnej, a aktualnej Blaise'a sekretarki. Jeśli chciałem się czegoś dowiedzieć o firmie, to była zaraz po moim przyjacielu najbardziej ogarnięta osobą. Zadzwoniłem bezpośrednio na jej telefon służbowy.
- Biuro firmy Anthony White. Słucham? - rozbrzmiał głos kobiety.
- Mówi Anthony White.
- Tak, jasne. Proszę sobie żartów nie robić ze mnie. - I się rozłączyła. Normalnie rzuciła słuchawka. Rozumiecie?
Podminowany wybrałem znów ten sam numer.
- Biuro firmy Anthony White. Słucham? - Niczym z automatu wyuczona formułka znów rozbrzmiała z telefonu.
- Tiny, jeśli się znów rozłączysz, to pożałujesz. - zawarczałem, niby serio, niby żartem.
- Matko! To na prawdę Pan! Przepraszam!
- Dobra, mniejsza z tym.- przeszedłem od razu do rzeczy. - Blaise miał wypadek, wiózł w samochodzie jakieś papiery dla mnie, a oboje wiemy, że nie byłoby fajnie, gdyby niektóre z dokumentów wpadły w ręce kogokolwiek, a już na pewno policji, więc zastanów się i powiedz mi, co takiego było na tych papierach. - Mówiłem spokojnie, mimo że emocje się we mnie kotłowały, bym nie był zmuszony powtarzać tego drugi raz.
- Ojej! Nic nie jest szefowi? W sensie nie Panu, ale drugiemu szefowi. - Słyszałem, że się przejęła.
- Nic jeszcze nie wiem, a teraz myśl. Tiny, papiery.
- Tym nie trzeba się przejmować. Faktury za pudełka prezentowe i wstążki... Pełno wstążek i pełno pudełek, ale w sumie więcej wstążek niż pudełek. - zaczęła paplać.
- Tiny, Załapałem. Faktury na nic ważnego. Na pewno nic innego tam nie było?
- No nie.
- To jeszcze tylko mi powiedz, na cholerę mi faktury za jakiś karton i kawałki materiału?
- To w sumie nowy pomysł szefa. Nie Pana, drugiego szefa oczywiście.
Zrobiłem coś, co robiłem często, pracując z tą kobietą. Przewróciłem oczami.
- Więc? - naciskałem.
- Szef uznał, że klienci byliby zadowoleni, gdybyśmy posiadali taką usługę, że pakujemy towar w ładne pudełka. Rozumie Pan? Na przykład przychodzi jakiś typ i chcę ładne cacuszko dla żonki, ale przecież żonka by się bardziej cieszyła, gdyby dostała to pięknie opakowane. Genialne, prawda?
Zakryłem usta ręką, by nie parsknąć śmiechem. Ten pomysł był tak niedorzeczny, że poczułem wstyd, ponieważ chcieli to sprzedawać pod nazwą firmy z moim imieniem i nazwiskiem.
Po opanowaniu się chciałem wyrazić swoje zdanie, ale drzwi od domu się otworzyły, a kobiety wyszły z domu, by skierować się w moją stronę, więc szybko się pożegnałem i rzuciłem telefon przez okno na siedzenie kierowcy. Pomogłem Pani N w zajęciu miejsca, a wózek zapakowałem do bagażnika, przy czym asystowała mi Chloe. Widziałem, że robiła wszystko, jakby nieświadoma otoczenia, więc po zamknięciu drzwi na starszą z kobiet, złapałem Chloe za rękę, a ta lekko się otrząsnęła. Posłałem jej lekki uśmiech, znaczący jedynie, że będzie dobrze, bo ja wszystko kontrolowałem.
CZYTASZ
Anthony
RomanceNaples, to mała miejscowość w, której wychowywała się i dorastała Chloe. Otworzyła swój biznes i wcale nie narzekała na monotonnie. Tatuaże i jej ukochana matka, to jej jedyny cel w życiu. Anthony ucieka przed przeszłością, trafiając na małe miastec...