Harry ostrożnie otworzył oczy i wykrzywił się kiedy poczuł ostry ból w plecach. Zamrugał kilka razy, później rozglądając się dookoła siebie. Siedział oparty o ścianę przy toalecie. Głowa zaczęła boleć go niemiłosiernie, a każdy jego mięsień zdawał się wręcz palić.
Jego uwagę przykuły płatki róż porozrzucane po podłodze w łazience. Z grymasem na twarzy sięgnął po jednego z nich, jednak ten od razu rozkruszył się w pył kiedy tylko złapał to w swoje palce.
W ustach czuł kwaśny posmak, który uświadomił go w tym, że zapewne wymiotował. Nie pamiętał zbyt dużo z momentu kiedy postanowił targnąć się na swoje życie. Nie wiedział jak znalazł się w łazience. Ostatnią rzeczą, która pozostała w jego umyśle to była niewyraźna twarz Louisa.
— Louis... — szepnął zachrypniętym głosem. Wykrzywił się na piekący ból gardła i ciężko przełknął ślinę.
Nie miał pojęcia jak dużo czasu siedział w łazience, ale był wręcz pewien, że było to więcej niż godzina lub dwie. Czuł się jak po dość długiej drzemce, po której zdawał się być jeszcze bardziej zmęczony, niż jakby nie spał całe dwadzieścia cztery godziny.
Złapał się jedną ręką za umywalkę, a drugą podparł na sedesie. Powoli wstał nie chcąc zrobić sobie większej krzywdy i z grymasem na twarzy ustał na zgiętych w kolanach nogach. Przeniósł lewą dłoń na zlew i wolno uniósł wzrok patrząc w swoje odbicie w lustrze.
Gdyby nie wiedział, że żyje uznałby siebie za trupa. Wyglądał tak cholernie źle. Jego twarz była blada niczym ściana, oczy przekrwione, a pod nimi kontrastujące z odcieniem skóry wory pod oczami. Usta ani trochę nie odróżniały się kolorem od reszty twarzy. Włosy miał tak przetłuszczone, że każdy kosmyk był wręcz nieruchomo przyczepiony do jego głowy.
Drżącą dłonią sięgnął po szczoteczkę i nałożył na nią odrobinę pasty. Szło mu to naprawdę mozolnie, jednak udało mu się to koniec końców zrobić. Głośno odetchnął kiedy pozbył się tego okropnego posmaku z ust i wyszedł z toalety, uważając, aby tylko się nie potknąć. Jeżeli by się przewrócił, był pewien że już by nie wstał.
Stojąc na korytarzu spojrzał się na zegarek, który wskazywał za dwadzieścia drugą w nocy. Od razu skierował się do pokoju Louisa i wszedł do środka. Nie zauważył nawet, że po podłodze w jego domu porozrzucane były uschnięte płatki róż. Między tymi czerwonymi można było zauważyć kilka niepasujących, o czarnym jak smoła kolorze. Jednak tego Harry zdawał się nie widzieć. Był zbyt zaabsorbowany Louisem, który siedział w swoim lustrze i patrzył się ze smutnym uśmiechem na Harry'ego.
— Jak się czujesz Harry? — usłyszał kiedy usiadł przed lustrem.
Czuł się źle, wiedział że Louis zdaje sobie z tego sprawę. Nie chciał jednak mówić tego na głos, aby jeszcze bardziej dobić samego siebie i uświadomić jak bardzo głupim człowiekiem był. Chciał popełnić samobójstwo, uciec od tego wszystkiego, a właśnie siedział tutaj w pełni żywy i oddychający, czując się jednocześnie jak gówno.
— Dlaczego to zrobiłeś? — wyszeptał czując jak do jego oczu cisną się łzy.
— Nie pozwolę ci skończyć tak jak ja. — powiedział zdecydowanie Louis od razu kiedy usłyszał pytanie Harry'ego.
— Czyli jak? W lustrze, będąc duchem? Już wolałbym siedzieć w tym pierdolonym lustrze byleby zobaczyć Camerona chociaż na chwile rozumiesz?! — wybuchnął płaczem krzyżując swój wzrok z tym należącym do Louisa. Oczy mężczyzny wydawały się być zamglone, a sam szatyn w pewien sposób zraniony.
Niebieskooki przygryzł wargę i z niedowierzaniem pokręcił głowa. Harry wiedział, że ten zacznie się z nim kłócić, sam jednak nie wiedział dlaczego.
— Nie możesz zrobić sobie takiego świństwa Harry, rozumiesz? Odebranie sobie życia nie jest wyjściem...
— Dlaczego? — było jedynym co wypłynęło z ust bruneta. Chciał wiedzieć, czemu Louisowi aż tak bardzo zależy na jego życiu.
— Tak bardzo ci zazdroszczę tego, że żyjesz wiesz? Oddałbym wszystko, aby znów poczuć jak to jest mieć bijące serce, ciepłą skórę lub odczuwać chociażby głód. — mówił szczerze wpatrując się uważnie słuchającego go bruneta — Każdy człowiek posiada duszę, która jest odsyłana do miejsca, gdzie jedyne co może robić to odpoczywać i wspominać swoje życie. Samobójcy mają o tyle gorzej, że ich dusza nigdy tam nie trafia. Są skazane na wieczną tułaczkę po ziemi i uświadamianie sobie jak ogromny błąd popełnili. Z zazdrością mogą wpatrywać się w ludzi, którzy cieszą się życiem, które oni sobie sami odebrali.
— A ty? Co robisz w lustrze skoro pozostali mogą wolno chodzić po świecie? Nie rozumiem. — wysapał Harry wpatrując się w swoje dłonie.
— Odbierając sobie życie, kompletnie zapomniałem o tym lustrze, które dostałem od babci w momencie przeprowadzki tutaj. W momencie kiedy moja dusza opuściła ciało, była jedynie ciemność. Gdy się obudziłem, widziałem je. Byłem przerażony, chciałem jednak podejść do niego ale nie mogłem. To lustro jest jak szyba, widzę wszystko ale nie mogę tego dotknąć. — mówił wpatrując się w żyrandol na środku sufitu. Harry pobiegł swoim wzrokiem w tamtą stronę i ciężko przełknął ślinę.
— Lou...
— Każdy samobójca ma trzy szanse na ponowne stanie się w pełni żyjącym człowiekiem. Wiesz, jest to tylko na chwilę, ale jednak. Są one po to, aby poczuć jak to było być szczęśliwym jako człowiek. Dla mnie jest to bardziej jak uświadomienie jakim idiotą było się w momencie, kiedy wykonywało się ten ostateczny ruch zanim wypuściliśmy z siebie ostatni oddech. W ciągu tych dwóch lat nie wykorzystałem ani jednej z nich, aż do wczoraj...
Oddech Harry'ego się zatrzymał, a on poczuł jak kolejna fala łez zbliża się do jego oczu nieubłaganie. Dlaczego to zrobił? Dlaczego wykorzystał swoją szansę dla Harry'ego? Przecież był nikim, czemu ktoś miałby poświęcać się dla takiego beznadziejnego człowieka jakim był Styles?
— Co się stanie, kiedy stracisz wszystkie szanse? — zapytał półszeptem. Przymknął powieki, nie czuł się na siłach, aby spojrzeć na Louisa. Czuł się tak cholernie głupio.
— Zniknę, na zawsze. Moja dusza rozpłynie się w powietrzu. Tak kończy każdy samobójca, Harry. Tylko ten który natchnął cię życiem może ci je odebrać. — brunet pokręcił przecząco głową. Przecież to nie mogło być aż tak skomplikowane. Po śmierci miał zobaczyć Camerona, a nie... zniknąć?
— Uratowałem cię Harry, bo wiem że później będziesz tego żałował. Twoje problemy nie uciekną, wręcz przeciwnie... nasilą się. Samobójstwo to nie jest wyjście, uwierz mi... nie popełniaj moich błędów. — teraz, kiedy Harry ponownie spojrzał prosto w oczy Louisa, wiedział, że ten płakał. — Zrobię wszystko, aby cię uratować Harry...choćbym miał stracić każdą moją szansę. — powiedział z wyczuwalnym przekonaniem w głosie — Za nic w świecie nie pozwolę, abyś ty zyskał wszystkie trzy.
>~<
Nie wiem jak wy ale ja sadze, ze Louis bardziej niż duchem jest po prostu aniołem. To jak bardzo zależy mi na tym aby Harry nie popełniał jego błędów jak się stara. Nawet nie wiecie ile jest on w stanie poświecić dla niego.
Poprosze o szczere opinie pod #goylarryff na Twitterze. Krytyka miłe widziana!
CZYTASZ
Ghost of you/ larry
FanfictionHarry stracił narzeczonego, który przegrał walkę z rakiem. Zdruzgotany śmiercią Camerona Scotta i przytłoczony żałobą, powracając do rzeczywistości przybrał maskę złudnie szczęśliwego człowieka, który sam powoli rozpadał się od środka. Mówiąc, że ws...