Harry wciąż nie dowierzał w to co usłyszał z ust Louisa. Stał nieruchomo i wpatrywał się w Tomlinsona, który delikatnie się uśmiechał. Długą chwilę zastanawiał się nad tym co mógłby powiedzieć, ale żadne słowa nie brzmiały w tamtym momencie na tyle sensownie, aby mogły zostać wypowiedziane na głos.
Ciszę, która pomiędzy nimi panowała przerwał Louis, który z bólem serca pożegnał się z Harry'm i zniknął z jego pola widzenia.
Zrezygnowany brunet wrócił do swojego pokoju i położył się na łóżku. Wzrok wbił w sufit i zaśmiał się pod nosem kiedy zauważył ten sam ślad buta na suficie, który przykuł jego uwagę jeszcze kilka miesięcy temu.
Przymknął delikatnie oczy i przykrył się zielonym kocykiem w stokrotki. Wypuścił z ust powietrze, które przez dość długi czas wstrzymywał i ułożył się wygodnie na łóżku z chęcią ponownego zaśnięcia. Jego oddech powoli się uspokajał. Z każdą chwilą był coraz bliżej zapadnięcia w sen.
Niespodziewanie jednak gdzieś w głębi domu usłyszał głośny i niespodziewany huk. Podskoczył w miejscu i od razu usiadł na łóżku. Przerażonym wzrokiem wpatrywał się w korytarz, który widział przez otwarte drzwi od jego sypialni. Był na sto procent pewny, że nie był to Louis. Szatyn nie wystraszyłby go celowo.
Harry straszliwie bał się chociażby poruszyć, ale coś wręcz kazało mu wstać i zobaczyć co to mogło być. Dlatego też dłużej się nie zastanawiając, złapał za wazon, który leżał na komodzie i wyszedł z sypialni. Ostrożnym krokiem skierował się w stronę salonu. Oczywiście przez cały czas rozglądał się dookoła siebie i uważał, aby nikt niespodziewanie go nie zaatakował.
Odetchnął głęboko i przekroczył próg salonu. Uniósł wzrok z podłogi momentalnie sztywniejąc. Wszędzie poznałby tą sylwetkę. Z jego rąk wypadł wazon robiąc przy tym ogromny hałas. Huk rozbijanego szkła zwrócił na Harry'ego uwagę znajomego mężczyzny, który od razu odwrócił się do zielonookiego przodem. Na jego ustach widniał delikatny uśmiech, a jego twarz była rozświetlona przez latarnie, która stała niedaleko domu Harry'ego.
— Cześć kochanie. — na dźwięk znajomego głosu po ciele Harry'ego przeszły ciarki.
Brunet wpatrywał się pustym wzrokiem w osobę, która stała kilka kroków dalej. Mężczyzna mierzył go wzrokiem z coraz to większym uśmiechem. Harry przełknął ciężko ślinę, nie odzywając się nawet słowem.
— Dlaczego nic nie mówisz Harry? Tęskniłem za twoim głosem. Pozwól mi się usłyszeć.
Styles nie wiedział jakim prawem on się tu w ogóle pojawił. Przecież nie żył. Był pogrzebany kilka metrów pod ziemią i Harry to widział. Przecież sam dotykał jego zimnej dłoni przed zamknięciem trumny. Nie było opcji, aby on przez cały ten czas był żywy. To było zwyczajnie niemożliwe.
— Spaliłeś nasze zdjęcia... dlaczego? — zapytał brązowooki przejeżdżając dłonią po kanapie.
Harry uważnie śledził każdy jego ruch, wciąż powstrzymując się od wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Wiedział, że wtedy ponownie by przepadł. Mężczyzna wolnym krokiem zaczął kierować się w stronę Harry'ego. Serce bruneta zabiło jeszcze szybciej niż wcześniej, a nogi zrobiły się jak z waty.
— Nie podchodź, nie podchodź, nie podchodź. — powtarzał kilkanaście razy w myślach, zbyt bardzo bojąc się wypowiedzieć te słowa na głos.
— Wciąż tak samo piękny, jak jeszcze kilka miesięcy temu. — uniósł dłoń i przyłożył ją do policzka bruneta — Tak bardzo żałuję, że nie zdążyliśmy się pobrać.
Harry ze strachem przymknął oczy i zacisnął dłonie. Pod powiekami zebrały się łzy, które za wszelką cenę chciały spłynąć w dół jego twarzy.
CZYTASZ
Ghost of you/ larry
FanfictionHarry stracił narzeczonego, który przegrał walkę z rakiem. Zdruzgotany śmiercią Camerona Scotta i przytłoczony żałobą, powracając do rzeczywistości przybrał maskę złudnie szczęśliwego człowieka, który sam powoli rozpadał się od środka. Mówiąc, że ws...