Leżał na łóżku i pustym wzrokiem wpatrywał się w krajobraz za oknem. Na zewnątrz już dawno było jasno, a promienie słońca zdawały się z każdą chwilą świecić jeszcze mocniej. Pogoda jednym słowem była piękna. Harry miał zawsze dobry humor w takie dni. Jednak nawet i to nie mogło poprawić jego nastroju, w sumie to nic nie mogło go naprawić. Chociaż... taką umiejętność miała tylko jedna osoba, ale jej już nie było.
Nawet nie zauważył kiedy znów zaczął płakać. Jeśli wydawało mu się przeżywanie śmierci Camerona było końcem świata, to to co teraz czuł zdecydowanie było końcem całego kosmosu. To prawdziwe uczucie, które zbudował razem z Louisem było zdecydowanie silniejsze niż to, które dzielił ze swoim byłym.
Chciał, tak bardzo pragnął szatyna z powrotem. Był na niego tak cholernie zły za to, że ten go zostawił tylko dlatego, żeby wcześniej powiedzieć mu jak bardzo go kocha. Jego dom odszedł już na zawsze. Tym razem Harry czuł, że na pewno już nigdy nie znajdzie kogoś z kim mógł poczuć się tak dobrze i komfortowo jak z tym chłopakiem.
Po tym jak wyszedł z pokoju Louisa, leżał kilka godzin na łóżku zdzierając sobie gardło krzykiem i wyrywając sobie włosy z głowy. Wydawało mu się, że wypłakał swój cały zasób łez.
— Dlaczego i ty musiałeś mnie zostawić, Lou? Kocham cię. — wyszeptał — Dlaczego to się musiało tak skończyć? — zapłakał chowając twarz w poduszkę.
Stracił ostatnią osobę, która była zdolna do uszczęśliwienia go. Chciałby pomyśleć, że kiedyś się jeszcze spotkają, ale to było niemożliwe. Louis zniknął na zawsze. Nie będą mieli szansy ponownie spojrzeć sobie w oczy, szczerze się uśmiechnąć, dotknąć, przytulić, porozmawiać, na zmianę razem płakać.
Wszystko zdawało się być kompletnie puste. Serce Harry'ego wcześniej rozbite na kawałki, później posklejane, zdawało się teraz znów zniszczyć tym razem bezpowrotnie.
Louis kazał mu żyć dalej, być silnym i szukać szczęścia. Ale co jeśli jego szczęście było właśnie nim? Co jeśli on nie chciał funkcjonować bez niego?
Harry miał poważny problem. Zbyt szybko przywiązywał się do ludzi i uzależniał od nich. Zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie potrafił z tym walczyć. Czuł, że tylko dzięki istnieniu drugiej osoby on żyje. Nie wierzył w to, że sam może się podnieść i być szczęśliwym. Myślał, że jego egzystencja nie ma sensu jeśli nie ma kogoś przy sobie.
Prawda była zupełnie inna.
Każdy zasługuje na życie, nie ważne czy jest się w nim samemu, czy z kimś. Każdy z nas jest ważny i potrzebny.
Nikt jednak nie mógł powiedzieć tych słów Harry'emu, który usiadł na łóżku i wpatrywał się w swoje drżące dłonie.
Brał głębokie wdechy starając się odsunąć swoje myśli o niebieskookiego szatyna, który zagościł w nich na dobre.
Chciałby, aby wspomnienia o chłopaku zniknęły razem z nim. Nie potrafił myśleć o nim i pamiętać o każdej spędzonej chwili, później uświadamiając sobie, że to już nigdy się nie powtórzy. Że drzwi, pod którymi jak idiota warował każdego dnia, już więcej się nie otworzą. Nie będzie miał szansy zobaczyć ponownie tego pięknego uśmiechu i zmarszczek przy oczach kiedy szatyn się śmiał. To wszystko dobiegło końca.
Harry wiedział, że to kiedyś nadejdzie. Miał po prostu nadzieję, że zwyczajnie się myli...
Sądził, że w końcu zasięgnął szczęścia. W końcu mógł spokojnie żyć z wiedzą, że kolejnego dnia znów spotka się z Louisem, opowie mu o swoim dniu, przesiedzą kolejne godziny aż do wschodu na rozmowach, może udałoby się im ponownie zetknąć dłonie lub szatyn pocałowałby go w czoło.
CZYTASZ
Ghost of you/ larry
FanfictionHarry stracił narzeczonego, który przegrał walkę z rakiem. Zdruzgotany śmiercią Camerona Scotta i przytłoczony żałobą, powracając do rzeczywistości przybrał maskę złudnie szczęśliwego człowieka, który sam powoli rozpadał się od środka. Mówiąc, że ws...