Harry przespał cały dzień i pół kolejnej nocy. Obudził go alarm informujący go o zbliżającym się spotkaniu z Louisem. Bez zastanowienia wstał z łóżka od razu łapiąc się ściany. Przed oczami zrobiło mu się ciemno, a w głowie dość mocno zawirowało.
Kiedy odzyskał równowagę znów ruszył przed siebie kierując się w stronę pokoju Lou. Nawet nie zakodował kiedy stał już w tym konkretnym pomieszczeniu i odkrywał prześcieradło z lustra. Usiadł na podłodze opierając swoją brodę o dłoń i wpatrywał się w szkło. Sylwetka szatyna powoli ujawniała się przed nim, aż w końcu Harry mógł ujrzeć twarz Louisa, na której widniał delikatny uśmiech.
— Cześć. Jak się czujesz? — usłyszał przed sobą ten ciepły głos.
— Mogłoby być lepiej. — wzruszył ramionami i zaczął bawić się jednym z pierścionków, które miał na palcach — Dziękuję.
— Nie masz za co Hazz. — westchnął szatyn siadając na podłodze po swojej stronie — Powtórzę to jeszcze raz... robię to, bo nie chce abyś powtórzył mój błąd. Nie pozbędziesz się wszystkich swoich smutków i problemów poprzez taki czyn. To zostaje z tobą na zawsze, musisz się nauczyć z tym żyć, bo po śmierci będziesz to odczuwał kilka razy mocniej.
— Zdaje sobie z tego sprawę Lou... ale to po prostu jest silniejsze ode mnie wiesz? Czułem się tak dobrze i zepsułem wszystko w ciągu dwóch dni. — jego głos załamał się na końcu — Już było tak dobrze...
Louis miał ogromną ochotę podejść do chłopaka, położyć dłoń na jego ramieniu i mocno do siebie przytulić. Chciał pokazać mu, że będzie go wspierać i nigdy go nie zostawi. Nie mógł mu jednak tego obiecać.
Obietnice tracą sens, kiedy nie jesteśmy pewni czy potrafimy ich dotrzymać.
— To nic takiego skarbie — ułożył otwartą dłoń na szkle i uśmiechnął się smutno.
Harry uniósł na niego wzrok i także delikatnie uniósł swoje kąciki ust w górę. W głębi serca czuł, że ten chłopak jest w stanie mu pomóc tylko i wyłącznie swoim uśmiechem.
— Potknąłeś się, ale nie wywróciłeś. Idąc tą drogą kolejnym razem będziesz wiedział na co uważać i przejdziesz ją bez jakiegokolwiek szwanku. Ja ci w tym pomogę, tylko ty też musisz tego chcieć. — mówił wpatrując się prosto w załzawione zielone tęczówki.
— Rozumiem. — przytaknął ocierając wierzchem dłoni samotną łzę spływającą w dół jego policzka — Dziękuję.
— Nie dziękuj mi Harry. Podziękuj sobie.
Brunet prychnął kręcąc głową z niedowierzaniem. Miał podziękować sobie? Za co? Za to, że chciał jak pieprzony idiota skoczyć z mostu do rzeki? Za to, że kilka tygodni wcześniej połknął całe opakowanie leków nasennych? Za to, że Louis stracił przez jego głupotę dwie szanse dzięki którym mógł stać się człowiekiem?
To zdecydowanie nie były rzeczy za które mógłby być sobie wdzięczny. Za nie nienawidził siebie jeszcze bardziej. Myślał, że cierpieć będzie tylko on, a w swoje smutki wciągnął jeszcze Louisa.
— Możemy o tym zapomnieć? Mam na myśli moje próby samobójcze i to wszystko... Chciałbym zacząć od nowa. — tym razem jego głos brzmiał pewniej.
To był moment, w którym wiedział, że był gotów ruszyć przed siebie. Sam, bez Camerona. Da sobie radę, a Louis mu w tym pomoże. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie to proste ale chciał spróbować. Dla Louisa... dla siebie.
— Jestem z ciebie dumny Harry. Chcesz walczyć i z całą pewnością uda ci się to wszystko przezwyciężyć. — zielonooki posłał mu uśmiech i zbliżył swoją rękę do tej należącej do niebieskookiego. Jego kąciki ruszyły w górę kiedy poczuł to znajome kopnięcie prądem i zimno płynące z dłoni szatyna.
CZYTASZ
Ghost of you/ larry
FanfictionHarry stracił narzeczonego, który przegrał walkę z rakiem. Zdruzgotany śmiercią Camerona Scotta i przytłoczony żałobą, powracając do rzeczywistości przybrał maskę złudnie szczęśliwego człowieka, który sam powoli rozpadał się od środka. Mówiąc, że ws...