— Ach tak?! — zaśmiał się szatyn ponownie łaskocząc Harry'ego.
Brunet wierzgał się na łóżku, kopał nogami i piszczał za każdym razem kiedy Louis przejeżdżał palcami po bokach jego żeber.
— Prze-przestań! — krzyknął od razu potem znów wybuchając śmiechem.
— Przestanę jak przeprosisz! Nie możesz nazywać mnie gnijącą panną młodą bez powodu! — zachichotał kiedy Harry wydął dolną wargę.
— Jak to bez powodu?! Swoje przeleżałeś, to niemożliwe żebyś wyszedł z tego bez jakiegokolwiek szwanku. — starszy wywrócił oczami i zszedł z większego ciała, na którym wcześniej siedział — Nic nie mówisz, to znaczy że przyznajesz mi racje!
— Tego nie powiedziałem! — uniósł palec wskazujący.
— Też cię kocham. — zaśmiał się brunet i przeturlał się, aby jego twarz znajdowała się centralnie przed tą Louisa.
Kąciki ust Tomlinsona uniosły się do góry. Cmoknął szybko usta zielonookiego i zmierzwił jego loki.
Tak długo czekał na ten moment, aby móc być obok niego. Od tych kilku miesięcy marzył o tym dzień w dzień. Jego życzenie w końcu się spełniło, a on mógł z ręką na sercu przyznać, że Harry był najlepszą rzeczą jaka mu się kiedykolwiek mogła przydarzyć.
Harry Styles - miłość jego życia, jego ratunek i szczęście.
— Lou? — zagadnął brunet.
— Hm? — mruknął Louis mając twarz schowaną w zagłębieniu szyi młodszego.
— Czy to twój but? — zaśmiał się wskazując palcem na sufit nad łóżkiem, gdzie kilka miesięcy temu zauważył ślad vansa.
Louis odsunął się od ciała Harry'ego i spojrzał na wcześniej wspomniane miejsce. Zaśmiał się głośno i przytaknął.
— W tym pokoju miałem małą pracownię. Trzymałem tu różne kostiumy potrzebne w teatrze i farby, bo nie mówiłem ci tego jeszcze ale kiedyś bardzo dużo malowałem. — Harry wydał z siebie ciche „wow" na co Louis zachichotał — Malowałem wtedy jakiś obraz już późno w nocy i komar latał mi przez cały czas przed nosem. Zwyczajnie zabiłem go swoim butem, kiedy w końcu usiadł w miejscu.
— Dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłem. — zaśmiał się Styles.
Między nimi zapadła cisza, na szczęście ta należąca do tych komfortowych. Ich palce były splecione, tak samo jak ich nogi pozostawały splątane ze sobą przez cały czas. Wpatrywali się w siebie bez przerwy. Louis czasem przejechał swoją wolną dłonią po twarzy młodszego zgarniając zagubione kosmyki jego włosów za ucho. Harry za to nie mógł oderwać wzroku od najpiękniejszych tęczówek jakie kiedykolwiek miał zaszczyt widzieć. Czuł, że powoli zatapiał się w ich kolorze, który pochłaniał go z każdą chwilą coraz bardziej. To w nich odnalazł w końcu swoje szczęście w najczystszej postaci.
— Zjemy coś? — zapytał brunet, kiedy Louis zaczął skręcać jego loki na swoich palcach.
— A co mi zrobisz? — Harry prychnął na jego słowa.
— Rozumiem, że ja tutaj robię za kurę domową? — wstał z łóżka przyglądając się Louisowi, który wciąż leżał na nim rozwalony niczym rozgwiazda i wpatrywał się w Harry'ego zaczarowanym wzrokiem.
— Najpiękniejszą na świecie kurę domową. — cmoknął.
Harry zarumienił się delikatnie i wyciągnął dłoń w stronę starszego, aby pomóc mu wstać. Wspólnie ruszyli do kuchni i mimo, że Harry był pewien że śniadanie będzie robił sam - Louis bez słowa zaczął wyciągać z lodówki potrzebne składniki. Uśmiechnął się lekko pod nosem i podszedł do szatyna układając twarz w zagłębieniu jego szyi. Złożył tam delikatny pocałunek i zachichotał w jego skórę, kiedy do jego uszu dotarł najpiękniejszy śmiech jaki kiedykolwiek miał zaszczyt usłyszeć.
CZYTASZ
Ghost of you/ larry
FanfictionHarry stracił narzeczonego, który przegrał walkę z rakiem. Zdruzgotany śmiercią Camerona Scotta i przytłoczony żałobą, powracając do rzeczywistości przybrał maskę złudnie szczęśliwego człowieka, który sam powoli rozpadał się od środka. Mówiąc, że ws...