Rozdział 12

255 22 61
                                    

Grudzień tego roku był słabszy niż poprzedniego. Mróz nie dokuczał aż tak bardzo, tak samo jak lodowate wiatry. Jedyną udręką tego rocznej zimy była ogromna ilość śniegu zalegająca na ulicach, a z każdym dniem, ta ilość jedynie się zwiększała. Nie napawało to nikogo optymizmem, a szczególnie drogowców, którzy mieli pełne ręce roboty. On sam również nie był z tego za grosz zadowolony. Poranne - a trzeba było przyznać, że w zimę zaczął brać wcześniejsze zmiany, najczęściej na szóstą rano, niekiedy na piątą. Zależało czy wcześniejszego dnia siedział dłużej, czy kładł się wcześniej. - przedzieranie się przez warstwy śniegu skutkowało tym, że gdy tylko docierał na komendę miał przemoczone buty i nogawki, nawet jeśli jechał autem. Wystarczyło przejść z bloku na parking nieopodal, a już wszystko miał oprószone śniegiem. Gdy wracał po pracy, wcale nie było lepiej. Sypało białym puchem, najczęściej prosto w twarz, co irytowało, bardziej niż cokolwiek innego. Nie licząc pracy w takich warunkach.

Pracowanie gdy padało Ci śniegiem prosto w twarz, jak również gdy niszczyło Ci dowody na miejscach zbrodni nie należało do najłatwiejszych. Oczy dookoła głowy i umiejętność szybkiego myślenia to była podstawa, nie mówiąc o tym, że trzeba było się sprężać, by opadający śnieg nie rozmoczył lub nie zniszczył dowodów, jak i samego miejsca. To nie należało do łatwych, fajnych i przyjemnych. Pracowanie w takich warunkach to była jedna wielka katorga, której momentami miał dość. Pocieszał się jednak tym, że od dwudziestego grudnia, do siódmego stycznia miał wolne. Komendant kazał mu iść na dłuższy urlop, w związku z tym, że od początku pracy na tej komendzie, był w każde święta. Nie pozwoliłby mu zostać w kolejne i nie wiedział dlaczego. Nie miał jednak pojęcia co będzie robił w święta. Do rodziny nie miał zamiaru jechać, nawet im nie odpisywał na ich pytania czy w końcu raczy przyjechać. Nie planował żadnych wyjść, stwierdzając, że śniegu było za dużo, by gdziekolwiek chodzić. Nie miał już chyba co oglądać przez fakt, że sporo seriali i filmów oglądał z Carterem, zresztą, nawet jeśliby miał i tak pozostawiłby to na czas gdy mógłby to obejrzeć z nim. To już zaczynała być tradycja. Mimo to jednak cieszył się, że będzie miał wolne, głównie z powodu tego śniegu.

Siedzenie na komendzie jak to w okresie przedświątecznym, było uciążliwe i nudne. Ludzie na niej mówili jedynie o tym jak spędzą święta, ustroją dom, co kupią dzieciakom pod choinkę. To ostatnie było dość zabawne. W listopadzie skończył trzydzieści dwa lata, a nawet nie planował zakładania rodziny. Na razie rozwijał relację z Dreamem, ale to też było powolne i na ten moment nie mieli żadnych większych planów. Zresztą, dalej nie byli nawet w związku. Nie oczekiwał więc na ten moment niczego większego, ani szczególnego. To co było, wystarczyło mu. Czasem jedynie chciał czegoś więcej. Najlepiej, by spędzać z nim jak najwięcej czasu, co z tego, że i tak siedzieli ze sobą po dwanaście godzin na dobę. Był łasy i chciał więcej, nic na to nie mógł poradzić.

W pracy więc, obserwował jak Fundy rozmawia z Niki, która to znów ustrajała jego gabinet. Poza tym przeglądał jakieś dokumenty zalegające na biurku, dla zabicia czasu przeglądał policyjne bazy danych, bazy osób zaginionych, poszukiwanych i wielu innych do jakich miał dostęp. Coś musiał robić. Siedzenie bezczynnie było nużące, jak również miało się wrażenie, że czas zwalniał. Była to więc jedna wielka masakra i marzył o tym by wrócić do domu. Zaprosi do siebie Clay'a i znów będą okupować kanapę przekomarzając się, bawiąc z kotem, ostatecznie oglądając jakieś głupoty w Internecie. Ten za pewne namówi go na wyjście do restauracji, może Karl zaproponuje jakieś wyjście. W urodziny Brytyjczyka wyciągnął ich na kręgle, gdzie faktycznie naprawdę dobrze się bawili. Nie mógł powiedzieć, że nie. Nawet Carter cieszył się na to wyjście, co było zaskakująco.

Od sytuacji w Denver minęło trochę czasu, ale już po miesiącu od swojego powrotu do domu był w znacznie lepszym stanie psychicznym. Chciał rozmawiać, uśmiechał się, śmiał. Był taki jaki przed wyjazdem. Wiedział jednak, że to dalej w nim siedzi. Takie rzeczy pozostawały w człowieku, ale na ten moment było dobrze i to go cieszyło. W końcu czemu miałby nie być z tego zadowolony. Zależało mu na tym Amerykaninie i wolał gdy ten był szczęśliwy, niż gdy chodził przybity.

Body Count + Dreamnotfound+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz