Biedronka nigdy nie spóźniała się na patrole. Przez całe pięć lat wspólnego ratowania Paryża przed złymi mocami nie opuściła ani jednej wspólnej warty. To dlatego siedząc samotnie na dachu ratusza, półtorej godziny po ich zwyczajowej porze, Czarny Kot zaczynał czuć coraz większe napięcie, domyślając się, że musiało się stać coś złego.
Od kilku miesięcy jego relacje z partnerką nie przypominały w niczym tego, do czego przyzwyczaili Paryżan. Coraz rzadziej widywano ich razem w walce. Po części było to spowodowane faktem, iż w drużynie pojawiło się całe grono nowych bohaterów, których moce znacznie ułatwiały pokonanie zaakumizowanych osób, czasami do tego stopnia, że on i jego kotaklizm nie byli niezbędni. Z drugiej strony, coraz bardziej napięty grafik Adriena oraz morderczy maraton korepetycji, który zagwarantował mu ojciec, żeby osiągnął jak najlepsze wyniki na egzaminach wstępnych na uczelnię, nie pozostawiały mu wiele czasu na superbohaterskie życie. Patrole stały się więc jedynym punktem tygodnia, kiedy mógł bezkarnie spędzić czas z Biedronką i poczuć się jak za dawnych czasów.
Zerkając po raz ostatni z nadzieją na wyświetlacz telefonu ukrytego sprytnie w kiju, wstał, rozprostowując zasiedziałe mięśnie i pognał wprost przed siebie, nie zauważając nawet, że mimowolnie zmierzał w stronę Barbes, okrytego niezbyt szlachetną sławą bulwaru osiemnastej dzielnicy Paryża.
***
Miała złe przeczucia. Wiedziała, że nie powinna wystawiać Czarnego Kota do wiatru. Kiedy jej telefon zadzwonił, a po drugiej stronie słuchawki usłyszała wyjątkowo zdenerwowanego Lukę, który prosił ją o natychmiastowe spotkanie, początkowo zanotowała w głowie, że powinna niezwłocznie powiadomić partnera o tym, że spóźni się na piątkowy patrol, lecz panika w głosie gitarzysty tak nią wstrząsnęła, że zapomniała o tym na śmierć.
Luka pojawił się w jej domu dokładnie dwadzieścia minut po tym, jak zakończył połączenie. Widząc jego potargane włosy, cienie pod oczami oraz czując nieprzyjemny zapach dymu papierosowego, którym przesiąknął na wskroś, wiedziała, że musiało wydarzyć się coś złego.
— Luka — wyszeptała, puszczając się pędem w jego stronę.
Oplotła ramiona wokół jego talii, pozostawiając jednak między nimi tyle dystansu, by spokojnie mogła studiować jego mimikę i gesty, z których po latach znajomości potrafiła czytać bez zająknięcia. Tym, co zaniepokoiło ją najbardziej, był fakt, iż nie odwzajemnił uścisku. Stał nieruchomo niczym manekin. Jego oddech, wciąż pachnący tytoniem i miętą był szybki i urywany, a błękitne oczy zakotwiczyły się na jakimś obiekcie tuż za jej plecami, unikając kontaktu z jej zmartwioną twarzą.
— Może... usiądźmy? — zaproponowała, jednak muzyk zignorował jej słowa.
Wyswabadzając się z łatwością z jej wątłych ramion, wyminął skonsternowaną dziewczynę bez słowa, kierując się w stronę balkonu. Lutowe powietrze uderzyło w jego niedotlenione płuca, sprawiając, że w jego głowie zawirowało. Odnalazł wzrokiem bladoróżowy leżak, którego jasna faktura kontrastowała wyraziście z bezgwiezdnym, nocnym niebem. Ujął w dłoń jasnozielony koc, złożony w równą kostkę i odrzucając go na okrągły, szklany stolik znajdujący się tuż obok, opadł ciężko na mebel. Drżącą dłonią wyjął po omacku z kieszeni kurtki mocno sfatygowaną paczkę papierosów i nie zważając na niezadowoloną minę Marinette, która opatulała się szczelniej swoim puchatym, kremowym kardiganem, podpalił jego koniec metalową zapalniczką.
— Proszę, powiedz mi, co się stało — zaczęła spokojnym tonem, przysiadając na niskim stołku, naprzeciwko niego. — Coś nie tak w domu? Macie jakieś problemy? Coś z Juleką?
CZYTASZ
Trylogia szczęścia część 1: Zanim staliśmy się szczęśliwi
FanfictionPrequel do "Kiedyś będziemy szczęśliwi" W jaki sposób wyglądały relacje Adriena i Marinette, zanim na świecie pojawiła się Emma? Dla przyjaciół z liceum Francoise Dupont'a, to ostatni rok nauki, a zarazem ostatni dzwonek na zapewnienie sobie odrobin...