| Prolog |

2.9K 199 81
                                    


Zanim los ostatecznie zadecydował, że zarówno Marinette, jak i Adrien zasługują na to, by po latach przepełnionych bólem, cierpieniem i tęsknotą do ich życia zagościło wreszcie szczęście, przeżyli prawdziwą burzę. Zaczęło się niewinnie, od delikatnego wietrzyku, który przyniósł im pierwsze, ukradkowe spojrzenia i nieśmiałe myśli, uparcie powracające do uśmiechów, które przysparzały nastoletnie serca o szybsze bicie. Z czasem, każdy kolejny podmuch, przybierał na sile w stosunku do poprzedniego, by w efekcie, doprowadzić do huraganu, siejącego zniszczenie, ale i oczyszczenie, przywodzące nadzieję na lepsze jutro.

Nim dwie splecione ze sobą Czerwoną Nicią Przeznaczenia dusze, odnalazły się, by pokonać wszelkie przeciwności, jakie przekorny los postawił przed nimi, Marinette i Adrien wiedli spokojne, niczego nieświadome, nastoletnie życie. Życie, którego ścieżki krok po kroku, wydeptywali, stawiając coraz to bardziej chaotyczne kroki, przybliżające i oddalające ich od siebie na przemian.

***

Mieszkając w samym centrum Paryża, nie było mowy o tym, by dzień mógł rozpocząć się w ciszy i spokoju. Zamieszkując natomiast poddasze najbardziej obleganej zarówno przez miejscowych, jak i turystów piekarni i cukierni, mrzonki o śniadaniu, do którego zasiada się w sielskiej atmosferze, smarując opieszale croissanta konfiturą truskawkową, podziwiając jednocześnie majaczącą za oknem wieżę Eiffla, były zaledwie nieosiągalnym marzeniem.

Budzik jak zwykle zadzwonił o czterdzieści minut za późno. Przynajmniej takich argumentów Marinette próbowała użyć na Tikki, przypatrującej się z karcącym spojrzeniem, jak jej opiekunka podskakuje w miejscu, naciągając na siebie parę jeansów.

— Nieprawda — bąknęło kwami, wyręczając roztargnioną właścicielkę w wyłączeniu hałasującego od dobrych kilku minut urządzenia. — Dzwonił co dziesięć minut od 7:00. Cztery razy — dodała dobitnie.

— Nie słyszałam! — zarzekała się, usiłując wcisnąć przez głowę różową bluzę z kapturem.

— A może po prostu nie chciałaś usłyszeć? — drążyła czerwona istotka, posyłając jej ironiczny uśmiech. — To w końcu pierwszy dzień szkoły, a z tego, co pamiętam, nigdy nie było ci śpieszno do tego, żeby przekroczyć mury tego budynku.

— Tym razem będzie inaczej! To ostatni rok w liceum i ostatnia okazja, żeby powiedzieć Adrienowi, co do niego czuję zanim pójdziemy na studia i nasze drogi na zawsze się rozejdą — odparła, przeczesując szczotką swoje ciemne kosmyki. — Ten rok będzie inny niż wszystkie dotychczasowe, zobaczysz.

— Skoro tak mówisz — odpowiedziała, wskakując posłusznie do torebki, w której czekało już na nią idealnie wypieczone, pachnące, czekoladowe ciasteczko.

Tupot stóp Marinette zbiegającej pośpiesznie po schodach, roznosił się echem po kuchni, gdzie Sabine kończyła właśnie dopijać swoją kawę.

— Dzień dobry, Mamuś — rzuciła wciąż nieco zaspanym głosem w stronę kobiety, zabierając z talerza średniej wielkości rogalika.

— Kochanie, to twój ostatni rok. Myślę, że mogłabyś w końcu nauczyć się prawidłowych nawyków żywieniowych — skwitowała, zerkając na znikający w mgnieniu oka w ustach córki kawałek pieczywa. — Tyle razy powtarzaliśmy ci z tatą, zacznij wstawać o dwadzieścia minut wcześniej. Wtedy będziesz miała czas, żeby zjeść porządne śniadanie.

— Obiecuję, że tak będzie — dodała z pełnymi ustami. — Od jutra. Dziś muszę już pędzić. Powiedz tacie, że go kocham. Do zobaczenia!

— Marinette?

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, słysząc swoje imię.

— Tak?

Sabine posłała jej delikatny uśmiech i zawinęła na palcu jeden z kosmyków jej włosów.

— Nie ma kucyków?

Marinette wytrzeszczyła oczy, dobywając po omacku swoich włosów. Nie wyczuwając pod palcami swoich firmowych, czerwonych gumek czuła się tak, jakby właśnie postanowiła pójść do szkoły zupełnie nago.

— O nie, o nie, o nie! — jęknęła. — Katastrofa! Muszę wrócić na górę i uczesać się!

— Nie ma mowy, spóźnisz się! — skarciła ją matka. — Poza tym, tak wyglądasz o wiele lepiej. To twój ostatni rok w liceum, córeczko. Czas na zmiany — dodała, wręczając jej do ręki pudełeczko z makaronikami. — Tata zrobił je dla ciebie i twoich przyjaciół z klasy dziś rano. Są bananowe dla Alyi, nugatowe, które lubi Nino, no i oczywiście te o smaku marakui dla Adriena.

— O rany, dziękuję! — pisnęła, całując przelotnie policzek rodzicielki. — A teraz już naprawdę muszę lecieć. Madame Bustier mnie zastrzeli, jeśli rozpocznę nowy rok szkolny od spóźnienia. Do zobaczenia!

***

Powiedzieć, że Marinette Dupain-Cheng wpadła do klasy niczym burza, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Jej wejście przypominało nadejście huraganu, a fakt, iż spojrzenia całej klasy były utkwione w jej zaróżowionej po części z wysiłku, jaki włożyła w bieg, częściowo ze wstydu, twarzy, nie ułatwiał jej w skoordynowaniu swoich niezgrabnych ruchów na tyle, by całkowicie bezwypadkowo dotrzeć na swoje miejsce.

— Dziewczyno, jak ja za tobą tęskniłam! — pisnęła Alya, zaplatając swoje ramiona wokół jej szyi niczym prawdziwy boa dusiciel.

— Nie widziałaś mnie od czwartku — odparła Marinette, rozmasowując zmiażdżony bark. — Hej Nino! Cześć... Adrien — dodała po chwili, odwracając pośpiesznie spojrzenie od pary radosnych, zielonych oczu, nim ich właściciel zdążył odpowiedzieć na jej nieśmiałe powitanie. — Jak biwak? — zagadnęła ponownie przyjaciółkę, korzystając z okazji, iż wychowawczyni wypisywała właśnie na tablicy obowiązujący w tym semestrze plan lekcji.

— Całkiem fajnie — odparła Alya, wzruszając ramionami. — Ale byłoby jeszcze fajniej, gdybyś ty i pan supermodel postanowili pojechać razem z nami.

— Chętnie bym pojechał, ale mój ojciec chyba by dostał spazmów — rozległ się cichy szept Adriena.

— A ja nie chciałam robić za waszą przyzwoitkę! — dodała Marinette. — Co miałabym tam robić zupełnie sama?

— Wszystko jest do nadrobienia — rzucił Nino, opierając się o pulpit swojego biurka. — To nasz ostatni rok w tej budzie. Za rok każde z nas pójdzie swoją drogą. Oczywiście moja droga zawsze będzie zbieżna z twoją, Czekoladko — dodał, widząc na sobie karcący wzrok swojej dziewczyny.

— Mój ojciec nigdy w życiu nie zgodzi się na żadne szaleństwa — rzekł smutno Adrien. — Ale trzymam kciuki za was i mam nadzieję, że będziecie czasami się do mnie odzywać i po ukończeniu szkoły napiszecie do mnie od czasu do czasu chociaż jakiegoś maila.

Marinette poczuła, jak jej gardło zaciska się z żalu, słysząc słowa Adriena. To był ich ostatni rok w liceum Francais Dupont'a i Adrien zasługiwał na to, żeby przeżyć go tak, by wspomnienia związane z pobytem w tej szkole pozostały z nim do końca życia. I nikt, nawet Gabriel Agreste, nie był w stanie pokrzyżować jej planów.

— Nie martw się, Adrien — powiedziała, po raz pierwszy całkowicie pewna swojego, bez cienia zająknięcia się. — Jesteś naszym przyjacielem i nie pozwolimy, żebyś spędził ten rok samotnie, ćwicząc grę na pianinie, czy szlifując chiński w swoim pokoju. W tym roku stworzymy nasze niezapomniane wspomnienia. Obiecuję!

Wymawiając te słowa, Marinette nie miała pojęcia, że w rzeczywistości, wydarzenia, które będą miały miejsce w tamtym czasie, odmienią zarówno życie Adriena, jak i jej własne na zawsze.

Trylogia szczęścia część 1: Zanim staliśmy się szczęśliwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz