— Nie możesz jej tego zrobić.
Niski głos, dźwięczał tuż nad jego uchem, kiedy niewidzące oczy, wpatrywały się uparcie w wyjątkowo spokojną, niczym niezmąconą taflę Sekwany. Czyjaś dłoń zaciskała się uparcie na jego przegubie na tyle mocno, że wiedział, iż jeżeli skoczy i tak nie uda mu się wpaść w nurt rzeki. Ostatecznie, mógłby też pociągnąć intruza za sobą na dno. W tamtej chwili było mu wszystko jedno. Mimo iż umysł ponaglał, by wykonał jakikolwiek ruch, ciało odmawiało posłuszeństwa. Tkwił nieruchomo na skraju metalowej barierki, wsłuchując się w gwiżdżące cicho powiewy czerwcowego wiatru.
— Zejdź, proszę.
Jego powieki opadły w sposób samoistny, malując w ciemności obraz jej rozpromienionej twarzy. Zastanawiał się, gdzie się znajdowała? Nigdy nie był przesadnie wierzący. Jego rodzina nie wyznawała żadnych konkretnych wartości religijnych. Być może to był błąd? Czy gdyby z całego serca ufał, że jej dusza trafiła do miejsca, które zwą Rajem, byłoby mu łatwiej pogodzić się z jej odejściem? Czy rzeczywiście istniało coś takiego jak życie po śmierci? Czy mógł rysować się przed nim najmniejszy cień szansy na to, że jeżeli przekroczy próg tej przeklętej barierki, jakaś mistyczna siła przeniesie go tam, gdzie znajdowała się obecnie jego Pani?
— Kochała cię. Być może nie potrafiła tego okazać w taki sposób, w jaki byś sobie tego życzył, ale byłeś dla niej najważniejszą osobą na świecie — oznajmił niewyrażającym jakichkolwiek emocji tonem młody mężczyzna, nadal kurczowo trzymając jego nadgarstek. — Ona by tego nie chciała, dobrze o tym wiesz.
Nie chciałaby tego. Oczywiście, że nie chciałaby. Nienawidziła, kiedy to robił. Za każdym razem, kiedy poświęcał się w walce ze złoczyńcą, kompletnie traciła rezon. Kazała mu przysięgać, że każdy kolejny raz był tym ostatnim. Dlaczego ona nie obiecała mu tego samego? Jakim prawem wymagała od niego czegoś, czego sama nie potrafiła zrobić? Dlaczego on nie miał prawa ryzykować swoim życiem, podczas gdy ona sama straciła swoje?
— Dlaczego? — szepnął, a jego niemalże bezdźwięczny szloch rozbrzmiewał echem w bezkresnej toni bezdusznej rzeki. — Powiedz mi, dlaczego?
— Zawsze była bohaterką, od początku do końca. Zrobiła to, co do niej należało, Czarny Kocie. Ona musiała... Nie miała wyboru.
— Dlaczego? — powtórzył po raz kolejny niczym mantrę.
— Ona... Ona zrobiła to, żeby ratować dziecko — odparł, odwracając swój utkwiony do tej pory w jego plecach wzrok. — Małą dziewczynkę, której groziło niebezpieczeństwo ze strony Władcy Ciem. Gdyby Biedronka nie poświęciła się, to dziecko...
Na jego usta wpełzł nieśmiało cień przepełnionego żalem uśmiechu. Oczywiście, że oddała życie za życie dziecka. Kochała dzieci. Zawsze powtarzała, że pewnego dnia chciałaby mieć trójkę własnych. Żal, który chwycił go za gardło, wyrwał z niego odgłos rozpaczy, która konsumowała go do tej pory całkowicie bezdźwięcznie. Nagle mięśnie rozluźniły się, a chwyt na jego przegubie stał się pewniejszy. Mężczyzna stojący za nim pociągnął go niczym bezduszną, szmacianą lalkę. Po chwili jego masywne ciało uderzyło z hukiem o metalową konstrukcję mostu. Viperion patrzył na jego żałosną, roztrzęsioną postać z dziwną mieszanką litości i pogardy.
Nienawidził go. Nienawidził Adriena Agresta od momentu, kiedy przejrzał jego brudną grę. W jego oczach, uczucie, którym darzył Marinette, nie było jej godne. Przez lata patrzył z irytacją, jak dziewczyna jego marzeń goniła za uwagą i zainteresowaniem modela. Przez cały ten czas, musiał robić dobrą minę do złej gry, kibicując jej i wspierając ją w tym, by w końcu odważyła się zrobić krok naprzód i wyznać mu swoje uczucia. Do czasu, kiedy zobaczył, jak ten pogrywa z jej uczuciami. Odtrącił ją w swojej cywilnej postaci, tylko po to, by rozkochać w swoim alter ego. Zabawiał się nią, przez cały ten czas zwodząc i udając kogoś innego, jednocześnie nadal żywiąc uczucia do Biedronki. I tego nie mógł mu wybaczyć. Mimo to nie mógł pozwolić, by tak po prostu odebrał sobie życie. Być może dlatego, że o wiele lepszą karą było dla niego życie naznaczone niekończącym się cierpieniem? A może dlatego, że wiedział, że nie mógłby spojrzeć w oczy ani Marinette, ani jej nienarodzonemu dziecku wiedząc, że patrzył z założonymi rękoma, jak Adrien Agreste odbiera sobie życie? A może w gruncie rzeczy kierowało nim jedno i drugie? Odsunął się na kilka kroków, przyglądając się, jak paryski superbohater klęczy na zimnym, zachlapanym krwią, wydostającą się z jego obtartych dłoni i kolan, betonie, szlochając i nakrywając dłońmi swoją głowę, jakby chciał schować się zarówno przed nim, jak i przed całym, otaczającym go światem. Posłał mu ostatnie, pełne politowania spojrzenie i nim odwrócił się, by oddalić się w stronę piekarni, rzucił:
— Jeżeli szczerze ją kochałeś, już nigdy więcej nie pomyślisz o tym, żeby zrobić coś tak głupiego. Zrób to z szacunku do wspomnienia o niej. Dopóki jesteś w Paryżu, mam cię na oku.
CZYTASZ
Trylogia szczęścia część 1: Zanim staliśmy się szczęśliwi
FanfictionPrequel do "Kiedyś będziemy szczęśliwi" W jaki sposób wyglądały relacje Adriena i Marinette, zanim na świecie pojawiła się Emma? Dla przyjaciół z liceum Francoise Dupont'a, to ostatni rok nauki, a zarazem ostatni dzwonek na zapewnienie sobie odrobin...