Budzę się przez krzyki i śmiechy pochodzące z kuchni. Jestem uśmiechnięta ponieważ wiem, że Justin przy mnie był. Przebudziłam się w nocy. Wierzchem dłoni przecieram zaspane oczy i przeciągam się. Wstaję, a nogi chowam w puchatych kapciach. Zakładam szlafrok i przechodzę do kuchni. Opieram się o framugę drzwi i krzyżuję ręce na piersi. Justin kuca przy specjalnym krześle dla Anastasi walcząc z nakarmieniem jej. Większość morelowej papki ląduje na ubraniach szatyna, co powoduje śmiech u naszego syna.
-Ktoś tu się troszkę ubrudził. -Chichoczę.
-Anastasia. Ona jest jak księżniczka diablica. Słodko ostra. -Wzdycha Justin.-Mówiłam o tobie guptasie. Trzeba cię umyć. -Siadam przy stole uprzednio całując Samiego, Jusa i Anę w czoło.
-Czy ty coś sugerujesz? -Patrzy na mnie lubieżnym wzrokiem.
-Nie, nie. -Protestuję szybko.
-No ja myślę. -Śmieje się. -Pozwól, że wrócę do siebie i wezmę prysznic. Nie będziesz miała nic przeciwko gdybym zabrał Anę na spacer? -Unosi brew.
-Nie ma problemu. Przebiorę ją i przygotuję wózek. -Wzruszam ramionami.
Brązowooki żegna się z naszą trójką i wychodzi. Wraca trzydzieści minut później, by wyjść z córeczką na świeże powietrze. Zostaję z Samem. Muszę nadrobić czas z moim dzieckiem, przez pracę widuję go może dwie godziny dziennie. Oglądam razem z nim kreskówki, rysujemy i bawimy się klockami lego. Czas upływa nam nieubłaganie szybko. Z naszej "dziecięcej" krainy błogości wyrywa nas mój dzwoniący telefon. Nie patrząc na ekran przesuwam zieloną słuchawkę.
-Ronnie, słucham?
-Kochanie ubierz się w coś eleganckiego. -Odzywa się Bieber.
-Ale Justin..
-Cii, zrób się na bóstwo. Będę za pół godziny. -Kończy połączenie.
-Sami, pobawisz się przez chwilę sam? -Czochram go po włosach.
-Yhm.
Wypuszczam powietrze i wstaję na równe nogi. Udaję się do sypialni gdzie otwieram na oścież ogromną garderobę. Skanuję wzrokiem wszystkie swoje ubrania. W końcu decyduję się na ciemną fioletową sukienkę przed kolano. Włosy zaplatam w warkocza, którego puszczam po ramieniu. Tuszuję rzęsy, na poliki nakładam trochę różu i czerwoną pomadkę na usta. Słyszę, że ktoś wchodzi do mieszkania, więc odkładam na miejsce wszystkie kosmetyki i idę do salonu. W pomieszczeniu tym stoi Justin odwrócony plecami do mnie, a jakiś mężczyzna siedzi na sofie obok Samiego. Spogląda w górę na moją osobę i odchrząkuje, na co brązowooki się odwraca i wytrzeszcza oczy. Chichoczę pod nosem i do niego podchodzę.
-Co to za podchody Bieber? -Śmieję się i wtulam w jego tors.
-Nie mogę ci powiedzieć. To niespodzianka. -Szczerzy się. -Skarbie, poznaj proszę mojego dobrego kolegę. Ronnie to King Bach, King to jest właśnie moja królewna. -Przyciąga mnie bardziej do siebie.
-Miło poznać. -Wystawiam dłoń.
-Wzajemnie. -Kłania się.
-Słoneczko, King został niańką naszych dzieci na dzisiejszy wieczór. -Tłumaczy. -Będziemy się już zbierać.
Całuję na dobranoc Sama i Anastasię po czym wychodzimy z apartamentu. Nie przepadam za niespodziankami, ale to jest Justin, kocham go i zgodzę się na wszystko. Ciągnie mnie do swojego auta. Otwiera dla mnie drzwi, gdy wygodnie zasiadam w fotelu, on okrąża samochód i zajmuje miejsce kierowcy. Zapala silnik i wyruszamy w drogę. Justin nuci coś pod nosem, jednak nie mogę wyłapać z tego żadnych słów.
-Powinieneś wrócić do śpiewania. Nie chcę cię ograniczać. -Mówię.
Jedziemy przez około godzinę, by zatrzymać się na 8th Avenue & 33rd Street. Wychodzę z pojazdu i spoglądam pytająco na Jusa. Wiem, że nic mi nie powie, ale warto spróbować. Posyła mi zagadkowy uśmiech. Staje za mną i zawiązuje mi na oczy czarną chustę.
-Widzisz? -Pyta.
-Nic, a nic.
Chwyta mnie za dłoń i prowadzi nie wiem dokąd. Idziemy kilka minut przy dźwięku ruchu ulicznego. Dźwięk ten cichnie z każdym posunięciem. Na końcu nie słychać nic prócz naszych kroków. Kładzie dłonie na moich barkach i prosi bym chwilę poczekała. Znika gdzieś na moment. Odwiązuje opaskę, a ja mrugam powiekami żeby przyzwyczaić się do światła. Na środku ogromnej hali stoi nakryty do romantycznej kolacji stół. Duża przestrzeń i ten adres. O mój boże!
-Justin, czy to Madison Square Garden?! -Piszczę.
-Moim największym marzeniem było zagrać tu koncert i udało się. Mam jeszcze kilka marzeń. Ty jesteś jednym z nich.
Przysiadłam się na krześle przy stole, a Justin złapał za gitarę, której wcześniej nie zauważyłam i zaczął na niej grać. Po zagranych kilku akordach dołączył do muzyki swój anielski głos.
"...You're all that matters to me
Yeah, yeah ain't worried about nobody else If it ain't you, I ain't myself
You make me complete
You're all that matters to me..."Gdy skończył, usiadł naprzeciwko mnie. I po co było mi się malować, skoro wszystko szlag trafił. Piosenka cudowna, każda jest wspaniała, a te które są napisane specjalnie dla mnie, najlepsze. Zjedliśmy dania, które podawał nam kelner, cholera wie gdzie ukrywał się przez ten czas. Dużo rozmawialiśmy i wyjaśniliśmy sobie pewne stare sprawny. Po skończonej kolacji Justin zabrał mnie na Empire State Building, gdzie podziwialiśmy Nowy Jork nocą. Przepiękny widok. Szatyn odwrócił mnie twarzą do siebie i posłał nieśmiały uśmiech. Ja za to uśmiechnęłam się do niego szeroko, żeby dodać mu otuchy. Pogrzebał dłonią w marynarce i wyjął z niej małe czerwone pudełeczko. Wystawił je otwarte na dłoni przy czym klęknął na lewe kolano.
Praca serca została zatrzymana.
-Ronnie, znamy się bardzo długo... Mamy razem dwójkę cudownych dzieci. Kiedykolwiek cię nie ma w mojej obecności, czuję jakbym tracił moje szczęście. Jeśli otworzysz swoje serce i mnie wpuścisz. Ja wykorzystam moją szansę. Jestem gotowy, jeśli ty jesteś gotowa. Nie ma opcji żebym się tobą dzielił. Jeśli mógłbym umrzeć w twoich ramionach, nie miałbym nic przeciwko. Tyle razy pragnąłem byś była dla mnie tą jedyną, ale nigdy nie pomyślałem, że to będzie tak wyglądać. Zawsze wiedziałem, że byłaś najlepszą, najfajniejszą dziewczyną jaką znam. Widziałem już tyle ładnych twarzy, teraz wszystko co widzę to ty. Więc jeśli pozwolisz, uczyń mnie najszczęśliwszym chłopakiem na świecie.. Ronnie, wyjdziesz za mnie?
-Tak. Tak! -Zaszlochałam.
Brązowooki założył mi pierścionek na serdecznym palcu lewej dłoni, podniósł moje drobne ciało i okręcił trzy razy wokół własnej osi. Zaśmiałam się przez łzy szczęścia. Postawił mnie na ziemię i przycisnął swoje wargi do moich ust.
-Kocham Cię. -Szepcze.
-Kocham Cię. -Powtarzam.
~~~~~~
Przepraszam, że dawno nie było rozdziału, ale mam za dużo spraw na głowie i zawsze gdy przymierzałam się do napisania nowego, ktoś coś chciał... -.- Mam nadzieję, że się podoba *^▁^* Chętnych zapraszam na "Wild Hearts". Dobranoc, słodkich snów. Kocham Was ❤
![](https://img.wattpad.com/cover/33956741-288-k235258.jpg)