-Ronnie jest w szpitalu.
Spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem. Proszę, powiedzcie mi, że się przesłyszałem. Moja Anderson w szpitalu? Co jej się stało? Ogarniały mnie najgorsze myśli. W oczach zebrały się łzy, ale nie mogłem pozwolić wypłynąć jakiejkolwiek na wierzch. Energicznie potrząsnąłem głową.
-Co się stało? -Mój głos się załamał.
Ona uśmiechnęła się pod nosem i wybuchła głośnym śmiechem. Otrzymała nawet kilka zdziwionych spojrzeń od przechodniów, którzy pomyśleli pewnie, że ma coś z głową. Kogo ja oszukuję? Ja także tak uważam. Przed chwilą wyjawia mi, że dziewczyna którą kocham najbardziej na świecie, leży w szpitalu, a ona zaczyna się histerycznie śmiać. Jeśli to miał być żart, to raczej kiepski. Mam ochotę udusić ją swoimi rękoma. Naprawdę.
-Z nią wszystko w porządku. -Stwierdza, kiedy opanowuje salwę śmiechu.
Marszczę czoło. Przepraszam, czy ja jestem w wariatkowie, bo już całkowicie zgupiałem. Pocieram dłonią skronie. Blondynka doprowadziła mnie do bólu głowy. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy zawsze bawią się w jakieś podchody. To zabawa dla dzieci. Tak trudno powiedzieć od razu? To jest strasznie irytujące, co z tymi ludźmi? Nieważne.
-Podaj mi adres tego szpitala. -Stawiam na stanowczy ton.
-Mount Sinai Hospital. 100th Street, przy Fifth Avenue. Dokładniej przy wschodniej ścianie Central Parku, na Manhattanie. -Odzywa się niepewnie.
-Dzięki. -Rzucam i ruszam się do biegu.
Z lotniska New York Airport-JFK do tego szpitala nie jest daleko, może kilka przecznic, nie więcej. Ruch to zdrowie, a ja swoje dawno zaniedbałem. Cierpienie z miłości tak działa na człowieka. Czułem jak ociekam potem. Było może nieco wyżej niż 30°, a ja byłem w bluzie. Nue bierzcie mnie za jakiegoś dziwaka. W Londynie pomimo czasu letniego padał deszcz i było trochę chłodniej niż dotychczas, a ja nie miałem okazji przebrać się w coś luźnego.
Obrotowe drzwi poruszały się nadzwyczaj wolno, ktoś kto choruje na nerwicę mógłby wpaść przez to w złość. Na całe szczęście, ja nie mam takiego problemu. Uderzałem stopą o podłogę, wybijając przy tym rytm znany tylko mi. Po niemiłosiernie długiej jak dla mnie minucie, znalazłem się w środku. Wprost na końcu korytarza umiejscowiona była recepcja. Ponownie zerwałem się do biegu. Niestety mój mini maraton został przerwany, ponieważ na kogoś wpadłem i oboje wylądowaliśmy na zimnej posadzce. Syknąłem lekko z bólu. Otrząsnąłem się i wstałem otrzepując spodnie. Złapałem brunetkę, która upadła niefortunnie na twarz, pod ramionami i pomogłem jej wstać. Odwróciła się do mnie.
-Ronnie?! -Pisnąłem niemalże prawie jak dziewczyna.
-Justin? -Uniosła pytająco brew.
-Boże, Ronnie. Nic ci nie jest. -Przyciągnąłem ją do siebie i zatrzymałem w szczelnym uścisku.
Odepchnęła mnie od siebie i zmroziła wzrokiem. No przepraszam bardzo, że odnalazłem cały mój świat! Tak się cieszę, że nic jej nie jest. Zaraz, chwila. No właśnie, skoro z nią jest wszystko w porządku, to co takiego tu robi? Może pracuje.
-Dlaczego jesteś w szpitalu? Proszę, powiedz mi prawdę. -Szepnąłem wręcz błagalnie.
-Że co niby? -Syknęła. -Ty cały czas mnie okłamywałeś, a ja mam ci się ze wszystkiego spowiadać?! Proszę cię. -Spluwa.
-Przypominam, że ty ukrywałaś przede mną syna. Mojego syna! -Podniosłem głos.
-Skąd wiesz, że tu jestem? -Sprytnie zmieniła temat marszcząc zabawnie brwi.