Rozdział 4

7.1K 366 20
                                        

-A pani to?

Obdarzyła mnie fanowskim spojrzeniem. No tak, przecież nie codziennie spotyka się gwiazdę muzyki w samolocie. Przewracam oczami na tę myśl. Gdzie jest w takim razie Ronnie i dlaczego pozostawia naszego syna pod opieką dziwki, za przeproszeniem.

Siadam na miejsce i zapinam pasy, kiedy ta sama stewardessa co wcześniej, beszta mnie za moje nieodpowiednie zachowanie. Jednakże zaraz wracam wzrokiem do dziewczyny i czekam wyczekująco na jej odpowiedź.

-Jestem Amy Nicolson. Opiekuję się tym bachorkiem -Przedstawia się i wystawia dłoń.

Z obrzydzeniem podaję potrząsam jej ręką. Cholera wie co w niej trzymała. Nie oceniaj książki po okładce. Podświadomość budzi się ze snu.

-No to już mamy wyjaśnione. Ronnie mieszka z Sam'em w Nowym Jorku, tak? Lepiej dla ciebie, żebyś mi powiedziała. Oczywiście sam mogę zdobyć takową informację, ale tak jest prościej. -Mówię trochę nieuprzejmie.

Ronnie chyba upadła na głowę, żeby pozostawiać własne dziecko pod opieką kogoś tak nieodpowiedzialnego. Gdzieś mam to, co podpowiada mi moja podświadomość. Wygląd zewnętrzny świadczy o sobie, prawda? No więc.

-Przepraszam. My chyba nie jesteśmy na ty. -Syknęła. -I tak, mieszka tam. -Dodaje już nieco cieplej.

Chciałem właśnie się jej zapytać, gdzie jest Anderson, ale Sami pociągnął za mój rękaw i prosił, żebym zagrał z nim w karty. Nie mogłem mu odmówić, w końcu nie widziałem go tyle czasu.. Boże, przecież on ma już 5 lat! Możecie w to uwierzyć? Tak, ja też nie.

Podczas gry dużo rozmawialiśmy. Chciałem wiedzieć wszystko, jeśli chodziło to o mojego syna, czy też Ronnie. Opowiadał mi o swoim przedszkolu i jego kolegach. Mówił, że mama musi często przychodzić do przedszkola na rozmowę z wychowanką, a później w domu szatynka na niego krzyczy i jak to powiedział? Grozi paluszkiem. Musi być z niego niezły urwis. Wykapany ojciec. W młodości byłem niczego sobie. Śmieję się, kiedy przypominam sobie historie, które opowiadała mi Pattie.

~•~

Z Sam'em na barku wychodzę z samolotu. Blondynka nie jest taka zła. Rozmawiałem z nią, kiedy niebieskooki szatynek zasnął w połowie podróży. Amy idzie za nami. Pomagam jej odebrać ich bagaże oraz zamawiam taksówkę. Dziwię się, że Ronnie nie ma nigdzie w pobliżu. Teraz jest odpowiedni moment, by ją o to zapytać.

-Um, Amy.. -Zaczynam.

-Tak? -Pyta, kiedy czekamy na samochód.

-Tak właściwie, to gdzie jest Ronnie? Dlaczego nie leciała z wami? Ona wie, że byliście w Londynie? -Zachowuję się jak na przesłuchaniu.

-Nie, nie wie. Nie mogła lecieć z nami, ponieważ.. -Ucina w połowie zdania.

-Ponieważ? -Irytuję się coraz bardziej.

-Nie jestem pewna, czy powinnam ci o tym mówić. Przecież ona wyjechała, żeby się od ciebie odciąć. -Tłumaczy ze skruchą.

-No zobacz! Ja także wyjechałem, ale do Londynu. Okazało się, że facet ma dwie takie same kamienice tu i w Wielkiej Brytanii, a ja pomyliłem adresy. -Mówię z wyczuwalnym sarkazmem. -Pomyśl, może to znak, że ta sprawa między mną, a Ronnie nie jest jeszcze wyjaśniona. Proszę, pomóż mi. Muszę się z nią zobaczyć i szczerze porozmawiać. -Błagam.

-Ronnie jest w szpitalu.

~~~~~~

Dum, dum, duuum! Sprawa blondyny wyjaśniona, na cel wkracza pobyt Anderson w szpitalu. Powodzenia w zgadywaniu! HUEHUEHEUE :D Czekałam, by napisać ten rozdział :) Miłego czytania! Love U ❤

Daddy 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz