Rozdział 16 Winter Happiness

36 4 0
                                    

W południe przy fontannie. Dokładnie tam mieliśmy się spotkać, ale Colin się spóźniał. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Powinien być na miejscu dziesięć minut temu. Podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Ani śladu mojego chłopaka. Wyciągnęłam telefon i napisałam do niego krótką wiadomość, aby dowiedzieć się, co też go zatrzymało. Miałam wielką nadzieję, że nie postanowił się rozmyślić i wystawić mnie do wiatru. Po chwili mój telefon zawibrował. Z łomoczącym sercem, odblokowałam ekran.

Utknąłem w korku. Będę za kilka minut.

Przynajmniej postanowił się pojawić. To już coś.

Nie rozmawialiśmy wiele od momentu, kiedy poznałam jego rodziców. Wymienialiśmy się jedynie krótkimi wiadomościami. Miałam wrażenie, że Colin próbował mnie unikać. Nie mogłam tego znieść. Potrzebowałam rozmowy, chciałam z nim wszystko wyjaśnić, ale on niczego mi nie ułatwiał. Zbywał mnie za każdym razem, gdy próbowałam z nim porozmawiać i kiedy straciłam już nadzieję, że sytuacja między nami się wyklaruje, napisał do mnie i zaproponował spotkanie.

Byłam taka zdenerwowana, bo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Czy Colin wytłumaczy mi swoje dziwne zachowanie, a może miał dość mnie i moich natrętnych wiadomości, może zamierzał zakończyć naszą znajomość? Cokolwiek postanowił, wiedziałam, że nie odpuszczę tak łatwo. Colin mógł zwariować, ale nie zostawi mnie bez słowa wyjaśnienia.

Ze smętną miną osiadłam na betonowej obręczy fontanny. I nie był to najlepszy pomysł, bo poczułam pod palcami wodę, ale miałam gdzieś to, czy poplamię sobie spodenki. Zależało mi tylko na Colinie, tylko to się liczyło. Nie chciałam go stracić. Był moją bezpieczną przystanią, osobą, której potrzebowałam i która pomagała mi zmagać się z cierpieniem, nie mając o tym bladego pojęcia. Na samą myśl, że mogłabym go stracić, łzy cisnęły mi się do oczów.

Gdy wróciłam do domu, po tym, jak go odwiozłam, byłam zła; wkurzona na niego, za to, że coś przede mną ukrywał. Nie powiedział mi o sobie całej prawdy. Czy miało to jakiekolwiek znaczenie, że mieszkał na Garden Street? Oczywiście, że tak!

A jednak nawet jeśli nie powiedział mi czegoś o sobie, jeśli specjalnie zataił przede mną jakiś fakt, potrafiłam mu wybaczyć, bo w końcu to był Colin, mój Colin, jakżebym mogła się na niego złościć.

Ktoś zatrzymał się tuż przede mną, rzucając cień na moje ciało i przysłaniając oświetlające mnie promienie słońca. Moim oczom ukazały się adidasy i szerokie nogawki dżinsów, które z całą pewnością nie należały do Colina.

- Maya Roberts?

Uniosłam głowę ku górze i osoba, którą ujrzałam, była tą, którą najmniej spodziewałabym się tutaj spotkać.

- Thomas? Co ty tu robisz?

Thomas chodził ze mną do jednej klasy przez całe liceum. To z nim konkurowałam, prowadząc zażarty wyścig szczurów, ale ten złoty chłopiec zawsze był krok przede mną, a ja zawsze mu tego zazdrościłam.

Gdy dowiedziałam się, że dostał się na uczelnię moich marzeń, nie mogłam go za to winić. Ja nawet nie spróbowałam, nie skorzystałam z szansy i była to wyłącznie moja wina.

Nie byliśmy już w liceum i nie było już między nami zaciętej rywalizacji. Mogliśmy porozmawiać jak dawni znajomi, którzy przypadkowo wpadli na siebie na mieście, ale chwila moment. On nie powinien być tutaj, powinien znajdować się na drugim końcu kraju, więc co u licha tutaj robił.

- Nie powinieneś być w Stanford?

- Powinienem, ale przyjechałem na weekend do miasta. A ty co tutaj robisz?

Wybaczam ciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz