Rozdział 18 Winter Happiness

43 3 0
                                    

Moje życie było jebaną katastrofą. Po części sama byłam sobie temu winna, bo pozwoliłam ludziom zawładnąć nad moim życiem, nie walczyłam o swoje, bo byłam zbyt przestraszona, aby się sprzeciwić. Strach to on zawsze mnie ograniczał, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia...

Dobrze postąpiłam. Nie żałowałam niczego, co zrobiłam. Byłam w otchłani rozpaczy i nie chciałam ściągać do niej innych osób. Jeśli moi bliscy potrafili żyć z tym wszystkim, co się wydarzyło, ja mogłam jedynie zacisnąć zęby i wymusić szeroki uśmiech. Nie chciałam, żeby dostrzegli, jak słaba byłam. Przegrywałam walkę z własnymi myślami, byłam beznadziejna.

W dodatku mama była na mnie zła. Po ostatnim moim wyskoku nakrzyczała na mnie, a ja z obojętną miną słuchałam tego, co miała mi do powiedzenia. Narobiłam jej wstydu, cóż szkoda. Wraz z krwią, która spływała po moim nadgarstku tego dnia, który tak usilnie próbowałam ukryć przed moją matką, przybrałam nową maskę – obojętności.

Miałam wszystko w dupie. Unikałam spotkań z Lilą, ignorowałam telefony od Colina, nawet Cassie dostrzegła, że coś jest nie tak, ale za każdym razem, gdy próbowała coś ze mnie wyciągnąć, zbywałam ją słowem, mówiąc, że nic się nie stało. Tak łatwiej było pogodzić się z rzeczywistością. Liczyłam na to, że ludzie w końcu zapomną o moim istnieniu i zajmą się własnymi sprawami.

Robiłam wszystko, żeby pozbyć się ich z mojego życia, ale to wcale nie znaczyło, że za nimi nie tęskniłam. Wygadać się komuś, wyżalić, w tej sytuacji nie mogłam sobie na to pozwolić, bo wiedziałam, że mnie nie zrozumieją.

Szłam pieszo przez miasto, kierując się w stronę przystanku autobusowego. Nie mogłam pojechać na uczelnię samochodem, bo zapomniałam go zatankować. Byłam rozczarowana, widząc migającą na czerwono lampkę na desce rozdzielczej, ale miałam pecha nie od dziś. Podróż autobusem nie była końcem świata.

Po prawej stronie od strony jezdni rozległ się głośny pisk opon. Ktoś gwałtownie zahamował tuż obok mnie. Co za idiota, pomyślałam.

- Maya...

Spojrzałam kątem oka na Colina i Bruce'a, który siedział za kierownicą czarnego jeepa.

Tylko tego brakowało. Z zadartym nosem odwróciłam od nich wzrok i skrzyżowałam ręce, nie zwalniając tempa.

- Maya, dlaczego mnie ignorujesz.

- Powiedziałam ci już Colin, zostaw mnie w spokoju - wycedziłam przez zęby.

- Cześć Maya – Bruce wychylił się i pomachał w moją stronę.

Pewnie wciąż spotykał się z Lilą, gdyby nie ona prawdopodobnie nie pamiętałby mojego imienia. Dlatego spojrzałam na niego z pogardą, posyłając mu lodowate spojrzenie.

- Maya proszę, musimy porozmawiać. Wszystko ci wyjaśnię i...

Nie mogłam już dłużej tego znieść. Odwróciłam się gwałtownie w stronę samochodu, uderzając przy tym torbą, o poranione ramie, które mocno mnie zapiekło. Starałam się zamaskować grymas na twarzy, ale obaj panowie pomyśleli, że Jestem po prostu niezadowolona z ich powodu.

- Nie chcę żadnych wyjaśnień Colin, nie rozumiesz tego? Nie chcę cię w moim życiu.

Colin pokręcił głową, nie przyjmując do wiadomości moich słów.

- Wiem, że jesteś zła, ale ile można się złościć.

- Złość piękności szkodzi – dodał Bruce, Colin zmierzył go wzrokiem, a ten tylko wzruszył ramionami. – No co? Chciałem tylko pomóc.

Niespodziewany dźwięk klaksonu, samochodu z tyłu, przestraszył mnie na tyle, że strąciłam torebkę z ramienia. I znowu ucierpiało moje rozdrapane ramię.

Wybaczam ciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz