Rozdział 9 Winter Happiness

53 5 0
                                    

CZĘŚĆ DRUGA

Kiedy odszedłeś, w moim życiu nastąpiło wiele zmian tato. Nagłych zmian, na które nie byłam gotowa. Wszystko spadło na moje barki jak grom z jasnego nieba, a ja nie byłam w stanie utrzymać ich na swych ramionach. Sprawiły, że ugięłam się pod ich ciężarem. Byłam zbyt słaba, by podnieść się pod ich ciężarem, zbyt bezsilna, by się nie rozpłakać.

Wbrew pozorom to nie ja potrzebowałam największej pomocy.

W łóżku mogłam zasnąć tylko dzięki tabletkom nasennym, które kupił Ben. Wszyscy je łykaliśmy. Ja, on, Ginny i mama. Tabletka za tabletką. Magiczna, zielona kapsułka sprawiała, że troski uciekły gdzieś w moich myślach, a powieki robiły się coraz cięższe. Tak ciężkie, że w końcu udało się mi zasnąć.

Gdy siedziałam w ławie kościelnej i byłam zmuszona do tego, aby słuchać tych wszystkich pochwał, które pastor mówił o tobie, myślałam, że wybuchnę. Mieszało mi to w głowie. Znałam cię, wiedziałam jaki jesteś i nie mogłam znieść tych wszystkich kłamstw. Byłeś podły i zły do szpiku kości. Byłam pewna, że Bóg nie pozwoli ci wejść do bram niebios - o ile takie istniały i trafisz prosto do czeluści piekielnych, czyli tam gdzie było twoje miejsce.

- Hank Roberts – powiedział pastor, patrząc w stronę ludzi, którzy zebrali się na pogrzebie. – Wszyscy go znaliśmy. Gdzie się nie obejrzymy, w każdym naszym domu, możemy dostrzec dzieła pracy jego rąk. Niech one przypominają nam o nim. O nim i o jego ciężkiej pracy, którą wykonał za życia. Hank nie lubił odpoczywać. Pracował.

Co za cynizm!

Przez ten wypadek ojciec został jebanym bohaterem. Taki pracowity, taki dobry... Lecz gdyby umarł, upijając się w opór albo krzywdząc mnie albo Ginny, wtedy nikt nie pamiętałby o tym, jakże pracowity był Hank Roberts.

Podciągnęłam nosem i wyciągnęłam z torebki chusteczkę. Kolejną.

- Pan powołał go do siebie na wieczny spoczynek. W pełni zasłużony – miałam wrażenie, że pastor patrzy prosto w moje przekrwione od płaczu oczy. Pewnie myślał, że opłakuję ojca, lecz ja płakałam, bo... Sama nie wiem. Łzy samoistnie cisnęły się mi do oczów i nie mogłam tego powstrzymać. – Odszedł od nas, lecz życie ziemskie jest tylko częścią życia naszej duszy, pamiętajmy o tym. Nie ma go tu z nami ciałem, ale jego dusza wiąż będzie wśród nas, chociaż dla nas niewidoczna, to będzie tu razem z nami. Hank patrzy dziś z góry na swoją rodzinę i bliskich, a pewnego dnia my wszyscy spotkamy się z nim u bram Pana. Niech jego ziemskie życie będzie wciąż w naszej pamięci, a wspomnienia o nim niech dodają nam siły. 

Ale to nie była najgorsza część tego dnia. Gdy przyszedł czas na ostatnie pożegnanie, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Gdy patrzyłam jak wszyscy moi bliscy płakali nad twoim ciałem, to łamało mi serce. Stałam z mamą, Benem i Ginny, czekając na swoją kolej. Ciotka Donna ściskała twoją rękę i głośno szlochała. Ten widok tylko bardziej mnie dobił.

- Wezmę ją – Ben wziął Ginny za rękę. – Lepiej, żeby tego nie widziała.

Odeszli. Widząc bladą twarz Bena, zrozumiałam.

Co za pierdolony tchórz!

Zostawił mnie samą z mamą. Też wolałabym stąd uciec i ominąć tą część, ale czułam, że matka cała się trzęsie. Z głośnym westchnieniem zrozumiałam, że muszę z nią zostać. Przytuliłam się do jej ramienia i pogładziłam je dłonią, aby dodać jej otuchy.

Gdy przyszła nasza kolej, moje nogi nie chciały oderwać się od podłoża. Zrobiło mi się niedobrze, a żółć podeszła mi go gardła. Gdy matka zobaczyła martwe ciało, leżące w trumnie, zaniosła się głośnym szlochem, który drgnął mnie w serce. W końcu i ja ujrzałam cię tato. Musiałam cię zobaczyć. Musiałam upewnić się, że to prawda, że nie żyjesz i już nigdy mnie nie skrzywdzisz, lecz to co zobaczyłam, przerosło mnie.

Wybaczam ciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz