Rozdział 20 Winter Happiness

68 2 2
                                    

Opony samochodu zatrzymały się, odrzucając na bok kamienny żwirek. Wysiadłam z auta, zatrzaskując po sobie drzwi. Podeszłam do bagażnika i wyciągnęłam z niego mały koszyk z całym ekwipunkiem. Po zamknięciu auta weszłam na dobrze znany mi teren, przemierzając główną alejkę.

Wokół mnie panowała głucha cisza. I nie było tu żadnej żywej duszy, tylko setki martwych trupów. Przerażające, prawda? Jednak za dnia, cmentarze wcale mnie nie przerażały. Wśród całej masy tych grobów, był jeden, który odwiedzałam od czasu do czasu. Już z daleka przekonałam się, że czeka mnie masa pracy, gdy ujrzałam, że wiatr przywiał liście z pobliskiego drzewa na marmurowy nagrobek.

Cześć tato. Dawno się nie widzieliśmy.

Położyłam koszyk na ziemi, a na ręce założyłam gumowe rękawiczki. Zaczęłam przecierać chłodny marmur bawełnianą szmatką, nasączoną specjalnym płynem. Tutaj nie mogłam narzekać na nudę. Zawsze potrafiłam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Praca w ciszy i spokoju była dla mnie przyjemnością, bo mogłam odpocząć od zgiełku i codziennych problemów. A w moim życiu wciąż było ich wiele.

Chociaż minął już prawie rok od twojej śmierci, natrętne myśli ciągle mnie nie opuszczały. Miewałam napady lęku w najmniej odpowiednich momentach i często wpadałam w panikę. Pokonanie własnych demonów nie było łatwe, więc terapeutka zaleciła mi przyjmowanie leków, do których byłam sceptycznie nastawiona. I chociaż nie znosiłam łykać codziennie białych pigułek, po czasie przyniosły mi ukojenie. Moja lekarka twierdzi, że nie jest to rozwiązanie na stałe, z czego ogromnie się cieszę.

Jednak było też sporo dobrych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu w ciągu ostatniego roku. Zdałam pierwszy rok śpiewająco i już nie mogłam doczekać się, kiedy ponownie spotkam się z Cassie po wakacjach. Ginny zaczęła dorastać. Podkrada mi ubrania i kosmetyki, a ja jestem przerażona tym, widząc, jak szybko się zmienia. Szkoda, że ty tego nie zobaczysz.

Poczułam nagłe ukucie w sercu. Był to żal za tym, co nigdy nie nastąpi, bo przecież tato ominie cię tak wiele. Nie zobaczysz, jak odbieram dyplom, jak zaczynam pracę, nigdy nie weźmiesz na ręce moich dzieci ani nie odprowadzisz mnie do ołtarza. Myśl o tym, że nie będzie nam dane rozmawiać o tych rzeczach, była dołująca, ale tak miało być.

Przetarłam szmatką po złotym grawerze, a moja ręka na chwile zatrzymała się w miejscu.

- Dzisiaj jest tak gorąco – usłyszałam westchnienie za swoimi plecami.

Odwróciłam się i musiałam przyciągnąć rękę do czoła, aby promienie słońca przestały razić mnie w oczy. Przede mną stała starsza kobieta. W ręku trzymała reklamówkę wypełnioną zużytymi wkładami do zniczy.

Nie znałam jej, ale prawdopodobnie mieszkała w okolicy. Był to mały cmentarz, na którym pochowani byli ludzie, którzy mieszkali w okolicy.

Kobieta ciężko oddychała, więc postanowiłam zaoferować jej krótki odpoczynek. W jej wieku łatwo było o przemęczenie, a upał wcale niczego nie ułatwiał. Ściągnęłam koszyk z ławeczki, którą Ben zamontował niecały miesiąc temu. Oboje uznaliśmy, że to dobry pomysł. Członkowie naszej rodziny przychodzili tutaj, sami lub razem, w tym spokojnym i cichym miejscu łatwo było zebrać myśli i porozmawiać z tobą tato.

- Niech pani usiądzie.

- Chwila spoczynku mi się przyda, ale tylko wtedy, gdy i ty dziecko odpoczniesz.

Ściągnęłam z rąk silikonowe rękawiczki i wrzuciłam je do koszyka. Usiadłam obok kobiety, wpatrując się w nagrobek.

Na zawsze w naszej pamięci ojciec, syn i brat – Hank Roberts.

Wybaczam ciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz