Epilog, Orbita Tellaru

6 1 0
                                    

Dziennik kapitański, Czas Gwiezdny 50535.9.
Minęło pięć dni od powrotu Pegasusa na służbę. Zdążyli mnie już odwiedzić agenci temporalni. Nieciekawa sprawa... Musiałem im dwukrotnie powtarzać całą historię, mimo, że tutaj w ogóle się nie odbyła. Podejrzewam, że to nic, w porównaniu do tego, co miał kapitan Picard, ale nie skomentowałem tego. Załoga jest wypoczęta, ale wydaje mi się, że trochę się odmieniła. Nie wiem, jak, ani nie wiem, czy na lepsze, czy na gorsze, ale się odmieniła. Aktualnie lecimy na Wolkan, odebrać zapasy medyczne, by dostarczyć je na Kardasję Prime. Ponoszą ciężkie straty w wojnie z Klingonami. Po drodze mijaliśmy Tellar, więc zarządziłem dwugodzinmy postój. Od dwóch tygodni to planowałem, i dopiero teraz nadarzyła się okazja...

- Pegasus, tu Baza Gwiezdna dwa-dwa-trzy, macie pozwolenie na dokowanie. Zadokujcie w doku numer piętnaście.
- Dziękuję, bez odbioru - Odpowiedział Crowley - Kapitanie, mamy pozwolenie. Dok piętnasty.
- W porządku - Kapitan spojrzał na sternika - R'Jar...
- Tak jest - Doskonale wiedziała, co zrobić.
Baza Gwiezdna na ekranie zaczęła się powiększać, aż w końcu objęła cały ekran, i mimo to, cały czas rosła. Na środku zaczęły się otwierać wrota. Były tak duże, że mogły pomieścić klasę Galaxy i pozostałoby trochę miejsca, a co dopiero o wiele mniejszą klasę Virginia? Nie, żeby Virginia była drobna, w przeciwieństwie do klasy California, bądź Defiant, Virginia jest bardziej kompaktowa niż mała. Jej spodek jest prawie o połowę mniejszy od klasy Galaxy, jak Enterpeise D, bądź Oddysey, a nie ma "szyi", ani sekcji bojowej.
Wnętrze stacji było puste. Jedynie na środku znajdował się ogromny cylinder najeżony tunelami śluz. R'Jar powoli, silnikami manewrowymi przystawiła Pegasusa do śluzy z wymalowanym dużym 15 na tunelu. Po chwili okręt się zatrzymał.
- Klamry dokujące zaciśnięte, śluza zahermetyzowana. Zadokowaliśmy - zameldowała Pierwsza patrząc na panel w podłokietniku.
- W porządku - oznajmił W'Kos - Panie Crowley, proszę o interkom.
- Ay, sir. Jest interkom.
- Załoga, tutaj kapitan. Zarządzam krótki postój. Dwie godziny - Skinął ręką dając znak oficerowi łączności stojącemu za nim, by wyłączył interkom.
Kapitan wstał.
- Macie luz przez dwie godziny - I ruszył do gabinetu. Stamtąd skierował się do swojej kajuty.
Na łóżku leżał niewielki, czarny plecak z saperką przymocowaną do jednego boku, a do drugiego drzewce łuku refleksyjnego z dwiema strzałami. Cięciwa była nałożona.
W'Kos wziął plecak i nałożył na ramiona.
W drodze do turbowindy wszyscy milczeli i patrzyli się na niego. Drzwi się odworzyły ukazując cylindryczne wnętrze windy. Kapitan wszedł do środka.
- Pokład szesnasty - powiedział do komputera.
Nie poszedł do hali transportera. Nie wziął nawet do jachtu kapitańskiego. Po prostu wsiadł na prom i poprosił kontrolę lotów o pozwolenie na start. Wrota otworzyły się na jakieś pięć metrów, ale to wystarczyło aż nadto, aby się przecisnąć. Po pół godzinie wylądował na lądowisku jednego z podzwrotnikowych miast. Było tutaj ciepło, bezwietrzny, suchy klimat planety nie pozwalał odczuć chłodu. Podszedł do niego otyły Tellaryta.
- Kapitanie, w czym możemy pomóc?
- Po prostu nie przeszkadzać - Uciął. Wiedział, że Tellaryci lubują się w utarczkach słownych, więc taka odpowiedź by na pewno by mu wystarczyła.
Nie było tutaj mgły. Nie było tutaj także wiekowych borów. Jednak na szczęście obok lądowiska sąsiadował las. Kapitan skierował się w jego stronę.
Kiedy odszedł na jakieś półtorej kilometra zatrzymał się. Las był tutaj gęstszy, przy koronach wysokich drzew szybowały ptaki.
To jest odpowiednie miejsce, pomyślał. Ściągnął plecak, i ostrożnie położył go na ziemi. Wyjął saperkę i zaczął kopać. Kopał jakieś piętnaście minut, kiedy uznał, że starczy. Dół był prostokątny, miał jakiś metr na pół metra.
Otworzył plecak i powoli wyjął z niego coś owiniętego białym płótnem. Wystawało z niego długie, brązowe, pluszowe ucho.
Kapitan włożył zawiniątko do dołka. Sięgnął po plecak i wyjął z niego jeszcze skórzany rękaw, odpiął łuk i strzały i także włożył je do środka.
To miał być symboliczny pogrzeb Evanlyn. Odprawia go według Tellarydzkiej tradycji. Oczywiście pomija wymianę uwag dotyczących zmarłego. Po za tym, nie ma, z kim się nimi wymieniać; Bailey, w przeciwieństwie do kapitana, nie mógł ot tak zejść ze stanowiska. Za dużo przy tym papierologii, gdyby coś się stało. Nikt też zbyt dobrze jej nie znał. Łuk i strzały też miały być symbolem: Miał nadzieję nigdy więcej ich nie użyć. Chwycił za saperkę i zaczął zasypywać grób.
Gdy skończył, usiadł przy nim i zaczął się rozglądać. Wypatrzył dosyć spory granitowy kamień. Wstał, podszedł do niego i chwycił oburącz.
Był ciężki, człowiek, czy Andorianin by go nie uniósł. Jednak Wolkanin tak. Zaniósł go i położył przy kopcu, obok miejsca, gdzie leżała głowa pluszaka. Oczywiście nie miał prawdziwego ciała.
Wyciągnął fazer, przestawił go i strzelił. Kamień rozgrzał się do czerwoności. W'Kos wyciągnął z plecaka skalpel laserowy pożyczony z ambulatorium i, z pewnej odległości, zaczął żłobić w kamieniu.
Gdy skończył, przed nim znajdowały się koślawe słowa:

Tutaj, spoczywa
Evanlyn.

Zostawiła
swoją rodzinę, by
ruszyć za Wolkaninem
między gwiazdy

Wstał i chwycił plecak.
- Żegnaj, Mała. Może się jeszcze zobaczymy - Wyszeptał i ruszył w stronę lądowiska.

Star Trek Pegasus. Borg. Opór Jest DaremnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz