Rozdział 30

39 5 0
                                    

- Dasz radę. - powiedziałam ciepło do syna który stawiał pierwsze kroki. - Jeszcze tylko trzy kroki i będziesz u mamusi. 

- Strasznie późno zaczął chodzić. - stwierdził Al który trzymał go za rączki i asekurował. 

- To że ty zacząłeś chodzić kiedy miałeś pół roku nie znaczy że nasz syn też musi. Niedawno skończył rok, i ty się dziwisz? - prychnęłam i złapałam syna który padł mi na kolana. - Brawo! - podrzuciłam nim lekko. Zaśmiał się. 

- Stormi wciąż śpi? - spojrzał się za mnie gdzie Wendy i Sheria przysypiały z małą dziewczynką. - One też zasnęły. 

- Nie budź ich. - mruknęłam a i Rem zaczął przysypiać. - Tobie też chcę się spać? - odpowiedział mi ziewnięciem. - Musiałeś się zmęczyć. - zagruchałam ciepło i przykryłam go kocem obok młodszej siostry. 

- Piknik piknikiem ale czemu cała dzieciarnia zasnęła? - mruknął i poprawił koc na Sherii i Wendy. Charla była zawinięta w kokon i leżała w objęciach dziewczynek. - Myślałem że jeszcze trochę posiedzą. 

- To że ty się nie zmęczyłeś tymi zabawami nie znaczy że one też. - prychnęłam. - Sama bym się zmęczyła bawiąc się z tobą przez trzy godziny. - położyłam się na dużym rozłożonym na ziemi kocu i sięgnęłam po kanapki. 

- Zawsze miałaś słabą kondycje jak byłaś dzieckiem. - położył się obok. Intensywnie przez następne kilka minut patrzył się na moją twarz. 

- Co? - obróciłam się na bok by spojrzeć mu w oczy. 

- Zastanawiam się czemu spotkało mnie takie szczęście w życiu. - westchnął. 

- Jakie? 

- Wy. - odparł i pocałował mnie w czoło. 

- Spadaj apodyktyczny dupku. - zachichotałam. 

- Nie żartuję. - złapał mnie za twarz. - Spójrz mi w oczy. 

- Okej. - wciąż chichocząc spojrzałam w jego śmiertelnie poważne oczy. 

- Słyszysz? Was kocham najmocniej. - przytulił mnie. - Nie oddam was nikomu. 

- A będę mogłam się umawiać z chłopcami? - Sheria podniosła się na łokciach.

- Jak umrę. Plus trzy dni. Dla pewności że umarłem. - odparł twardo. 

- Sztywniak. - nadęła policzki i wróciła spać. 

- Możesz próbować do woli ale ja żadnego nie zaakceptuje. - zaznaczył zanim Sheria zapadła w sen. - Ty też idziesz spać? - westchnął rozczarowany. 

- Nie. - przyzwałam Cali. - Przejdziemy się? - pokiwał głową. - Popilnuj ich. - samica smoka zmiennokształtnego skinęła na tak. 

Szliśmy tak jakieś półgodziny. Krętymi skalistymi ścieżkami. Zatrzymaliśmy się dopiero kiedy było pewne że dzieci nas nie usłyszą. Oparliśmy się o skalistą ścianę, wokół byliśmy otoczeni ściankami i nikt nie mógł z zewnątrz nas zobaczyć. 

- Spacer sam na sam. Bez dzieci. - westchnął z zadowoleniem. 

- Nie lubisz być rodzicem? - spytałam unosząc brwi. 

- Lubię ale jedno mnie irytuje. - przysunął mnie bliżej. 

- Co? - spojrzałam mu się w oczy. 

- Że nie mogę cię brać kiedy chcę. - odparł i puścił mi oczko.

Przewrócił nas tak że byłam przyparta do ściany. Zaczął mnie agresywnie całować a jego ręka powędrowała pod moją koszulkę. Jęknęłam cicho kiedy zacisnął dłoń na mojej piersi. Wszystko było zagłuszane przez pocałunki ale wciąż było słyszalne. Kilka minut później udało mi się go lekko odepchnąć.

Matka Lisiego DemonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz