1. Zadanie

24 3 0
                                    

     Odlatują, ale wrócą tu, prawda? Wpatrzona w niebo postać kryjąca się w cieniu cicho westchnęła. Nadszedł ten moment w roku, kiedy muszą odejść, odlatują gdzieś daleko do miejsca, którego nie zna i nigdy nie będzie dane mu poznać. Jest związany przysięgą wierności, nie może odejść stąd tak jak one — podniebne stworzenia wolności, mogące patrzeć na wszystko z góry. Cisi obserwatorzy niesplątani żadnymi łańcuchami. To było jego marzenie, być wolnym tak jak one.

  Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ostatnie jego promienie znikały z powierzchni ziemi. Kolorowy dotąd świat stał się szary, aby po chwili skryć się w ciemności. Wszystko ucichło, aby móc znów obudzić się, gdy słońce powróci na swoje miejsce. Nadeszła ta chwila, nareszcie mógł bezpiecznie opuścić swoją kryjówkę. Wyszedł z mroku, który niemal w całości pochłonął widziany przez niego świat. Jego pora, czas polowań. Niczym dzikie, wygłodniałe zwierzę, poruszając się, z prędkością, której ludzkie oko nie jest w stanie wykryć, wyszedł z ukrycia, jakim był gęsto zarośnięty las i udał się w stronę stopniowo zapalających się świateł ludzkiej osady. Późna pora była dla niego idealna z wielu powodów. Wioska ta była stałym miejscem jego łowów, przepełniona bezbronnymi duszami, które stanowiły jego pokarm. Dusze te, tak kruche, że wystarczyłoby je delikatnie uszkodzić, aby po pewnym czasie same się rozpadły, co dawało nieopisaną satysfakcję. Ostatnie promyki słońca zniknęły, a niebo stało się całkowicie czarne. Wszelkie mary senne zaczęły się urzeczywistniać, siejąc postrach niczemu winnym istotom.

  Działał w ukryciu tak jak każdy jego pobratymiec. Dzieci mroku, sługusy rozpaczy i nieszczęścia — tak byli nazywani, co swoją drogą nie mijało się z prawdą. Musiał jednak uważać na czające się z każdej strony stworzenia światła. One również grasowały, ale polowały na podobnych jemu. Były to zupełne przeciwieństwa, ale czy można być tego tak pewnym? Kto o tym zdecydował, kto wybrał im rolę do tej jakże dramatycznej sztuki, jaką jest życie? Nikt nie znał prawidłowej odpowiedzi, bo nikt nawet jej nie szukał. Żyli realiami, nie mogli narzekać, bo nie mieli na co. Jedyny, który nie zgadzał się z tym, dawno już odszedł. Głupiec chcący zmienić swoją rolę, został wypędzony przez innych i już nigdy nie wrócił. W tym świecie nic jednak nie jest pewne.

  Nie zajęło mu dużo czasu znalezienie okazji do ataku. Przyczajony w jednym z wielu ciemnych zakamarków drapieżnik, czekał już na swoją ofiarę. Z każdym jej krokiem, który zmniejszał ich odległość, wzrastała w nim żądza mordu, krwi i nieszczęścia, a przede wszystkim niepohamowanego głodu, jaki za sobą ciągnął. Bezbronna, niczego nieświadoma ofiara była coraz bliżej zastawionych przez niego sideł. Nikt nie był świadomy niebezpieczeństwa jakie czyha w mroku, iż napastnicy nigdy się nie ujawniali. Szła sama, a niepokój był wyczuwalny z daleka. Nim jednak postawiła ostatni krok mający przypieczętować jej zgubny los, drapieżnik odpuścił. Wyczuł bowiem zagrożenie dla niego samego, a to oznaczało tylko jedno — stworzenie światła zbliżało się w zatrważającym tempie w jego stronę. Zmuszony był więc do wycofania się na jakiś czas, jednak nie miał zamiaru odpuścić. Zapamiętał zapach, barwę strachu ofiary. Teraz już nie mógł się z tego wycofać. Aby bardziej się nie narażać, schronił się we wszechobecnym mroku i uniknął nieprzyjemnej konfrontacji z polującym na niego drapieżnikiem. Rolę w tym świecie lubiły się odwracać na jego niekorzyść, mimowolnie z drapieżnika stał się ofiarą.

  Ukryty czekał, aż niebezpieczeństwo przeminie, w dalszym ciągu obserwując swój cel, który właśnie go mijał wciąż niczego nieświadomy. Był lepszy od tych bezbronnych dusz. On miał świadomość zagrożenia w postaci istot będących ponad nim. Mimo długiego czekania istota jasności nie zjawiła się co, tylko bardziej podsyciło jego apetyt. Wydawało mu się to jednak podejrzane, więc postanowił jeszcze przez chwilę pozostać w swojej kryjówce. Ofiara już dawno od niego odeszła, on sam niemal stracił zainteresowanie. Kiedy uznał, że zagrożenie przeminęło, wyszedł z cienia, wciąż wpatrując się w czarne niebo. Przestał wyczuwać obecność czystej istoty, coś musiało być nie tak. Żył już dość długo więc wiedział, że te obrzydliwe istoty nie poddają się tak łatwo. Mimo tych niezgodności postanowił odpuścić, wrócić do swojego zajęcia — polowania. Podążając za pozostawionym zapachem, szybko dogonił swoją ofiarę. Była sama, w pobliżu żadnej żywej duszy. Przyczajony czekał już tylko na odpowiedni moment do ataku. Nie musiał tego robić, mógł od razu zaatakować. Chciał jednak poczuć ekscytację spowodowaną stopniowym zbliżaniem się, tę podniecającą niepewność. Był coraz bliżej, podekscytowany swoim polowaniem. Wyłonił się z ciemności, stając za plecami ofiary. Planował zaatakować, tak jak lubił najbardziej, z zaskoczenia i zadaniem ogromnego bólu. Mimo że te słabe istoty nie mogły go zobaczyć, nadal czuł ekscytację z polowania. Świadomość, że sam w każdej chwili może stać się ofiarą, tylko to potęgowała. Potem wszystko potoczyło się szybko, znów niezauważalnie dla ludzkiego oka. Drapieżnik dopadł swój cel, to był koniec. Problemem było tylko to, że nie on był tym drapieżnikiem. W ostatniej chwili wyprzedził go jego pobratymiec, który również skrywał się w ciemnościach. Będąc skupionym na ofierze, stracił czujność i ktoś go podszedł. Podobny mu jednak nie zajął się konsumpcją duszy, a zamiast tego wpatrywał się mu prosto w oczy z wręcz wrednym uśmiechem.

Zakłamane obliczaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz